poniedziałek, 23 lutego 2015

Vivono gli Alleati! [Norman Lewis „Neapol '44”]

W 1943 roku Norman Lewis został przydzielony do 312. sekcji FSS, którą dokoptowano do sztabu amerykańskiej 5. Armii zmierzającej właśnie do Salerno. Amerykańscy przyjaciele Lewisa już na samym początku ich znajomości dali mu przedsmak tego, czym jest wojna we Włoszech i czym różni się ona od wojny w północnej części kontynentu. Najpierw jankescy pokerzyści pozbawili go całej wygranej z poprzedniego roku, a następnie uznali, że ich racje żywnościowe są zbyt nudne i monotonne i postanowili za pomocą karabinów maszynowych upolować dorodną włoską krowę, by zakończyć swoje dzieło zniszczenia, zestrzeliwując trzy spitefire'y sprzymierzonych wojsk brytyjskich. Absurd? Z naszego punktu widzenia tak, z punktu widzenia neapolitańczyków takie zachowania nie uchodziły za nic szczególnego. To dopiero Neapol nadał słowu „absurd” zupełnie nowe znaczenie. 
Norman Lewis,
„Neapol '44”,
Wydawnictwo Czarne,
stron 212.

Lewis spędził we Włoszech ponad rok. Co kilka dni sumiennie sporządzał w swoim dzienniku stosowne notatki i po latach wydał je pod tytułem „Neapol '44”. Tytuł ten jest pewnym uproszczeniem w stosunku do tego, co znajdziemy w tej książce. Po pierwsze Lewis przebywał we Włoszech nie tylko w roku 1944. Jak już wspomniałam, pisarz przybył do Salerno w 1943 roku, dokładnie 9 września (pierwsza notatka została sporządzona dzień wcześniej). Po drugie, nie tylko Neapol. To prawda, że pisarz spędził w tym mieście większość czasu, ale nie należy zapominać o jego służbie w Benewencie, który to okazał się nie mniej groteskowy niż stolica Kampanii.

Jak wskazuje podtytuł tej książki („Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch”) „Neapol '44” pod względem gatunkowym jest, a przynajmniej powinien być, pamiętnikiem. Jest to gatunek literacki, który zakłada, że autor był świadkiem lub uczestnikiem zdarzeń, które przytoczył i że jego relacja została spisana z perspektywy czasu. Nie jestem w stanie stwierdzić, jaki dystans czasowy dzieli dane wydarzenie i jego opis, ale z pewnością relacje Lewisa nie były spisywane „na gorąco”, choć na bieżąco już tak. Wydawca zapewnia, że wyjeżdżając z Włoch pisarz miał ze sobą „dziennik (!) pełen wspomnień o niezwykłym mieście i jego mieszkańcach”. Ta drobna nieścisłość między podtytułem książki i jej opisem wskazuje na to, że czytelnik nie powinien sugerować się żadnym z tych elementów wydania i nie sytuować „Neapolu '44” na tej podstawie w ścisłych ramach żadnego z wymienionych gatunków. Mimo to nawet pobieżna lektura tego tekstu wystarczy, by zauważyć, że „wpisy” Lewisa zostały starannie zredagowane, najprawdopodobniej przez niego samego. Przez redakcję nie rozumiem poprawiania różnego rodzaju błędów, a zadbanie o staranną kompozycję tekstu. Większość dziennych notatek Lewisa to kompozycje quasi-zamknięte, które wieńczy celna uwaga podsumowująca dany wpis lub skrząca się ironią uwaga do wspominanego wydarzenia. Spomiędzy przyjemnego w odbiorze języka i stylu pisarza przenika dbałość o to, żeby czytelnik cały czas był zainteresowany lekturą. Lewis osiąga to między innymi za pomocą odpowiedniego rozmieszczenia w notatce scen tragicznych (wkomponowanie ich w komiczną dotychczas narrację sprawia, że są one dla czytelnika wyjątkowo szokujące).

Pomimo tego, że „Neapol '44”jest książką w pewien sposób poświęconą wojnie, wojny w naszym, środkowoeuropejskim, pojmowaniu tego zjawiska jest jak na lekarstwo. Lewisowska wojna we Włoszech przypomina raczej przygody Franka Dolasa niż Alka, Zośki i Rudego. Niektóre zachowania neapolitańczyków z naszego punktu widzenia są komiczne, podobnie jak rozkazy przełożonych Lewisa. Łatwo zapomnieć, że za tym komizmem kryją się ludzkie tragedie. Fragment o próbach zatrzymania potoków lawy rzeźbą świętego i jednoczesnym trzymaniu w pogotowiu statuy innego świętego (nie można „użyć” obu tych rzeźb jednocześnie, gdyż święci mogliby się na mieszkańców obrazić, że ci nie wierzą w ich moc) w ironicznej relacji Anglika na początku wydaje się parodią w najczystszej postaci. Obiór tej sceny zmienia się, gdy weźmiemy pod uwagę sytuację, w której znaleźli się ówcześni Włosi - wojna trwała w najlepsze, brakowało jedzenia, kobiety były zmuszane do sprzedawania się za wojskowe konserwy a tu jeszcze wybuchł wulkan. Nic dziwnego, że zabobon trwał w najlepsze.

W skrócie można opisać tę książkę za pomocą trzech słów, które padły już w tej recenzji. Słowa te to: „groteska”, „absurd” i „ironia”. Poczynania przyjaciół, interesantów i przełożonych autora oraz spotkanych przez niego przypadkowych osób w większości zakrawają na absurd. Wojna, którą Lewis znał z kilku bombardowań oraz plotek to jawna groteska, którą dodatkowo uwydatnił ironiczny styl narracji. Całość to szokujące połączenie wojennego nieszczęścia i włoskiego dolce vita okraszone dodatkowo nutką specyficznego brytyjskiego humoru - nie tylko dla italofilów.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

czwartek, 12 lutego 2015

Jak daleko się posuniesz, aby stworzyć siebie? [Jeffrey Eugenides „Intryga małżeńska”]

„Najpierw rzut oka na jej książki. Były tam powieści Edith Wharton, ułożone nie według tytułów, lecz chronologicznie według daty wydania; były wszystkie dzieła Henry'ego Jamesa z serii Modern Library, prezent od ojca na dwudzieste pierwsze urodziny; studenckie lektury w miękkich oprawach, z pozaginanymi stronami, sporo Dickensa, odrobina Trollope'a, a także solidne porcje Jane Austen, George Eliot i znamienitych sióstr Bronte. Całe mnóstwo czarno-białych broszurowych wydań z serii New Directions, głównie poezja takich twórców jak H.D. lub Denise Levertow. Były też powieści Colette, które czytała po kryjomu.[1]
Jeffrey Eugenides,
Intryga małżeńska,
wydawnictwo Znak,
stron 491. 
Tak z czytelnikami swojej najnowszej książki zatytułowanej „Intryga małżeńska” wita się Jeffrey Eugenides. Wspomniana „ona” to Madeleine, którą poznajemy w ostatnim dniu jej studiów na Uniwersytecie Browna, ale dzięki lubującemu się w przeskokach fabularnych narratorowi mamy okazję towarzyszyć jej również podczas pisania pracy licencjackiej czy uczestniczenia w kursie „Semiotyka 211”. Oprócz kursu prowadzonego przez Michaela Zippersteina, Madeleine swego czasu uczęszczała też na kurs „Intryga małżeńska ─ wybrane powieści Austen, Eliot i Jamesa”. Te dwa szkolenia nie tylko wpłynęły na jej literacką wrażliwość oraz temat pracy licencjackiej, ale stanowią też ważny element książki, której skromna dziewczyna jest bohaterką. 

Intryga małżeńska to bodajże najważniejszy fabularny składnik klasycznej XIX-wiecznej powieści. Najważniejszą powinnością każdej damy było ówcześnie odpowiednie zamążpójście. Po ślubie jej postać znikała, nie miała prawa się rozwijać, ponieważ bohaterka stawała się żoną, zamkniętą księgą. Jeden z profesorów Madeleine sformułował tezę, że „forma powieści osiągnęła apogeum wraz z rozwojem intrygi małżeńskiej i nigdy się nie podniosła po jej zaniku”[2]. Eugenides sprawdza tę teorię i bawi się nią, każąc swoim bohaterom grać jej składnikami. Pisarz stworzył trójkąt miłosny, zmuszając Madeleine do wyboru pomiędzy genialnym lekkoduchem Leonardem a nieśmiałym, uduchowionym Mitchellem. W pewnym momencie bohaterka wiąże się z jednym z nich, a nawet wychodzi za niego za mąż. Historia wydaje się zakończona. Tylko dlaczego do końca książki zostało kilkaset stron? 

Eugenides polemizuje i z teoretykami „French studies” (to czytelnik nadaje książkom treść i znaczenie) i ze schematem XIX-wiecznej powieści obyczajowej. Miłosne dylematy Madeleine nie są fabularnym celem samym w sobie, lecz pretekstem do ukazania skomplikowanych relacji młodego człowieka z innym młodym człowiekiem, który zmaga się z chorobą psychiczną, która jest na tyle poważna, że nie można przejść nad nią do porządku dziennego i zarazem na tyle lekka, że cierpiących na nią nie można nazwać wariatami i zamknąć w ośrodku. Umieszczenie w powieści naturalistycznych opisów stanu chorego jest jawnym złamaniem konwenansów tak ważnych dla literatury oraz rzeczywistości lat 1801-1900. 

Akcja „Intrygi małżeńskiej” rozgrywa się we wczesnych latach 80. Tło społeczno-obyczajowe tych czasów nie jest tak ważne, jak chociażby literackie wybory najważniejszych postaci, więc nie doczekamy się opisów początku prezydencji Ronalda Reagana. Pewne smaczki obyczajowe możemy dostrzec w przedstawieniach wybranych postaci. Ojciec Mad Alton w połowie lat 60. był rektorem jednego z uniwersytetów w czasie, gdy studenci buntowali się przeciwko wszystkim i wszystkiemu, a starsza siostra dziewczyny jest zgorzkniałą żoną i matką, ponieważ, jak twierdzi Madeleine, dorastała w latach 60. i nie oszczędzono jej „wstrząsu spowodowanego tym, że w jednej chwili jest się maoistką, a w następnej gospodynią domową na przedmieściach Beverly w stanie Massachusetts[3]”. W niektórych przypadkach stosunek postaci do zastanej rzeczywistości czy najnowszych mód jest jedynym elementem ich charakterystyki. Mimo to, są one tak dopracowane, jak tylko być mogą, podobnie jak cała ta książka. Zaręczam, że jeśli lubicie czytać, „Intryga małżeńska” z pewnością przypadnie Wam do gustu, zaś jeśli kochacie literaturę, pokochacie i tę powieść.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

[1] - Jeffrey Eugenides, „Intryga małżeńska”, Kraków 2013, s. 11.
[2] - Jeffrey Eugenides, „Intryga małżeńska”, Kraków 2013, s. 33.
[3] - Jeffrey Eugenides, „Intryga małżeńska”, Kraków 2013, s. 229. 

środa, 4 lutego 2015

Najlepsza jest noc w obcym kraju [Andrzej Stasiuk ,,Fado"]

Najlepsza jest noc w obcym kraju. Tymi słowami Andrzej Stasiuk zaczyna swoje Fado. Nieco dalej czytamy: 

Można wyobrażać sobie różne rzeczy, można odgadywać zarysy niewidzialnego pejzażu, pola, sady, miasta z białego kamienia (...), ale koniec końców zdaje się to psu na budę, bo zostajemy sam na sam z przestrzenią, która jest najstarsza ze wszystkich rzeczy

Adnrzej Stasiuk,
Fado,
Wydawnictwo Czarne,
stron 169.
Wspomniana przestrzeń to jedno ze słów-kluczy, za pomocą których można opisać tę książkę. Drugim jest niewspomniana wyżej pamięć. Gdyby te słowa miały swoje desygnaty, bez problemu odnaleźlibyśmy je w prozie Stasiuka i pewnie gdzieś w Europie Środkowo-Wschodniej. Są to jednak rzeczowniki abstrakcyjne, więc aby pojąć ich znaczenie, trzeba sporo już w życiu zobaczyć i jeszcze więcej zrozumieć. Stasiuk oparł selekcję swoich doświadczeń — tych, które wykorzystał, pisząc tę książkę — na podróżach i wspomnieniach. Dokładnie w tej kolejności, choć bez wątpienia w Fado obie te kategorie są od siebie zależne i się przenikają. 

Na ich podstawie możemy interpretować Fado jako zbiór esejów o mentalności całych społeczności lub o Europie Środkowo-Wschodniej (w drugiej, umownie wydzielonej, części jej reprezentantką jest polska wieś). Większość tej książki poświęcona jest naszej części kontynentu, ale nie w sensie przewodnikowo-turystycznym. Stasiuk zwraca uwagę na jedność i zarazem różnorodność mieszkańców Rumunii, Albanii, Słowacji i kilku innych krajów. Ważną grupą etniczną (narodem?) są Cyganie, lub modniej — Romowie, którzy nigdy nie byli zainteresowani asymilacją z resztą świata. 

Zasięg przestrzennych zainteresowań Stasiuka stopniowo maleje. Od całej Europy Środkowo-Wschodniej, poprzez Karpaty pisarz-podróżnik zmierza do wsi, w której mieszkali jego dziadkowie. Na każdej stronie swojej książki rozpamiętuje to, co zostało bezpowrotnie utracone, nie tylko przez niego, ale i przez całą europejską wspólnotę. Pisarz podkreśla, że na naszych oczach teraźniejszość staje się przeszłością i rolą pamięci, czasami indywidualnej, częściej zbiorowej, jest zatrzymanie w kliszach tego, co uważa za stosowne dla dalszego rozwoju kultury (dla Stasiuka przeszłość jest kluczowa dla przyszłości; czysta futurologia jest niewiele warta). 


Fado to melancholijna portugalska pieśń. Z książką Stasiuka łączy ją właśnie melancholia przejawiająca się w chwilami refleksyjnym, chwilami niestety pretensjonalnym stylu autora, tematyką książki i w podejściu autora Jadąc do Babadag do miejsko-industrialnej i peryferyjno-wiejskiej rzeczywistości. Stasiuk lubi peryferie i peryferie peryferii; o tym są wszystkie jego książki. Fado jest wewnętrznie niespójne, niektóre obrazy i toposy są wtórne wobec tego, co Stasiuk stworzył wcześniej, ale taki jest urok jego prozy — odkrywanie wszystkiego na nowo. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Wszystkie wymienione cytaty pochodzą z recenzowanej książki (s.5). 

niedziela, 1 lutego 2015

Zamiast podsumowania - wyjaśnienie i zapowiedzi

Długo mnie tu nie było. Od piątego stycznia. Dobrze, że udało mi się w styczniu opublikować chociaż recenzję Pana Mercedesa, bo jednym z moich postanowień noworocznych było zaliczenie sesji zimowej w tym roku akademickim ze średnią powyżej czterech i pół. Oznaczało to skupienie się na nauce i, siłą rzeczy, ograniczenie czasu poświęcano blogowi. Musicie mi to wybaczyć, są sprawy ważne i ważniejsze. 
Na szczęście sesja dobiegła końca, sukces został osiągnięty, i w końcu mogę w całości poświecić się Strofkom. Nadrabianie zaległości zacznę od opublikowania zaległych recenzji książek Stasiuka, Dehnela, Woolf, Huellego i Marlowe'a (z ciekawości zapytam, którego z tych pisarzy cenicie najbardziej?), a potem... potem spróbuję nadrobić zaległości w czytaniu Waszych recenzji. Napisałam spróbuję, bo byliście w ostatnim czasie bardzo aktywni (wiadomo, każdy chciał dobrze zacząć nowy rok) i nie jestem pewna, czy moje oczy wytrzymają tak długie ślęczenie przy komputerze, niemniej obiecuję, że będę próbować.

Jeszcze trochę o postanowieniach. Gdy spojrzałam na listę książek przeczytanych w zeszłym roku, przeraziłam się. Większość z nich to średniaki, o których prawie już zapomniałam. W ciągu pierwszych siedmiu miesięcy istnienia tego blogu (od marca 2013 do początku 2014 roku) przeczytałam więcej dobrych książek niż w całym roku 2014. To niepokojący wniosek, którego nie mam zamiaru wysnuwać za nieco ponad trzysta dni. Nowy rok zaczęłam badaniem strumienia świadomości pani Ramsay i kilkorga innych bohaterów i rozważaniami o Europie Środkowo-Wschodniej, więc rokowania dotyczące mojego gustu czytelniczego są dobre. Na szczęście!

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca