piątek, 31 stycznia 2014

Ni una más!

W 1993 roku w Ciudad Juárez znaleziono pierwsze ciała brutalnie zamordowanych kobiet. Wszystkie zostały zgwałcone, a następnie uduszone/podpalone/kilkakrotnie rozjechane samochodem. W 2005 roku liczba ofiar sięgała już 400 i wciąż rosła. Tymczasem mordercy wciąż pozostawali na wolności i popełniali kolejne przestępstwa, co ułatwiała im marionetkowa policja i bierność władz. 

Marc Fernandez i Jean-Christophe Rampal postanowili zbadać tę sprawę i aby tego dokonać spędzili w Ciudad Juárez dwa lata. Efektem ich pracy jest książka Miasto morderca kobiet, w której starają się usystematyzować zdobytą wiedzę i przekazać światu choć ułamek tego, co warto wiedzieć o Juárez. 

Dlaczego juareskie morderstwa są tak chętnie i dokładnie opisywane w mediach? Przecież teczki prokuratorów z całego świata pełne są aktów dotyczących morderstw, czasem okrutnych. Północ Meksyku nie jest chwalebnym wyjątkiem, jednak przypadki zabójstwa z Juárez mają wiele punktów wspólnych. Ofiarami zawsze są kobiety, młode, niezamożne, podobne do siebie pod względem fizycznym. Każda z nich przed śmiercią została zgwałcona, zazwyczaj przez kilku mężczyzn. Co jeszcze je łączy? To, że ich mordercy nigdy nie zostali ukarani.


Ciężko w jednej książce, niespełna 240-stronicowej, zawrzeć informacje o zbrodniach popełnianych przez 13 lat. W związku z tym, w Mieście... panuje informacyjny chaos. Na początku książki czytamy głównie o ofiarach, potem następuje gwałtowny przeskok do danych dotyczących ewentualnych (zawsze ewentualnych) winnych. Nie oskarżałabym jednak autorów o brak kompetencji literackich, już na pierwszy rzut oka widać, że są oni dziennikarzami, a nie mistrzami beletrystyki. Wielkim plusem tego reportażu jest fenomenalna podstawa źródłowa, niemalże każda oficjalna wypowiedź każdego z bohaterów tej książki jest w odpowiedni sposób udokumentowana. Na końcu tekstu znajduje się niepełna lista ofiar, skany dokumentów związanych z konkretnymi zabójstwami (niestety, jedynie w języku hiszpańskim) oraz lista polityków zajmujących się ,,umarłymi z Juárez". Chylę czoła przed ogromem pracy włożonym w tę książkę przez Fernandeza i Rampala.




Bardzo mi się podoba okładka Miasta.... Fotografia przedstawiająca różowe krzyże z wypisanymi na nich imionami kobiet znajduje się na polu bawełny, na którym znaleziono osiem ciał kobiet, których imiona widnieją na tych krzyżach. Sprawcy tych morderstw, podobnie jak wielu innych, nigdy nie zostali ukarani. 

Pomimo tego, że treść tego reportażu jest szokująca, czyta się go niezwykle szybko. Całość podzielona jest na krótkie, zazwyczaj kilkustronicowe rozdziały. Mniej więcej w połowie książki znajduje się wstawka z kilkunastoma czarno-białymi zdjęciami przedstawiającymi głównie juarewskich polityków, Abdela Latifa Sharifa - głównego podejrzanego w kilku sprawach oraz dwa zdjęcia przedstawiające to, co zostało z ofiar. Zwłaszcza jedno z nich zrobiło na mnie kolosalne wrażenie.

Pomimo tego, że wiadomości nie są w tej książce odpowiednio posegregowane, można się niej naprawdę sporo dowiedzieć, co więcej - stanowi ona świetny materiał do dalszego zapoznania się ze sprawą ,,umarłych z Juárez''.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,

Franca

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Odkrywamy białe plamy, Z literą w tle, Nie tylko literatura piękna, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu, Jasna strona mocy i Literacka Ameryka Południowa.


niedziela, 26 stycznia 2014

Wyjrzyjmy za okno

Sesja to ciężki orzech do zgryzienia. Nauka do kolejnych egzaminów zabiera mi sporo czasu, a po jej skończeniu marzę już tylko o tym, by się zrelaksować i odespać nieprzespane noce, co znacząco przeszkadza mi w czytaniu. Przez to nie wyrobiłam się z lekturą ,,Szkoły uczuć" Faluberta i aby zachować jako taką regularność w publikowaniu recenzji postanowiłam przypomnieć sobie i zaprezentować Wam książkę, którą przeczytałam już dawno temu. Małgorzata Kalicińska jest autorką bardzo poczytnej sagi rodzinnej, na którą składają się książki ,,Dom nad rozlewiskiem", ,,Powroty nad rozlewiskiem" i ,,Miłość nad rozlewiskiem". Od razu zaznaczę, że nie czytałam tych książek, więc język i styl autorki przed lekturą ,,Widoku z mojego okna" był dla mnie zagadką.


Na tę książkę składa się dwadzieścia jeden felietonów (choć sama autorka zauważyła, nie jest to właściwe słowo opisujące te teksty)
i tylu samych przepisów kulinarnych napisanych w dość oryginalny sposób. Poniżej zamieszczam przepis na ,,pastę jak w przedszkolu":
,,Co do chleba? Pasta!
Ugotować jajka na twardo. Nie za długo - wtedy szkodzą. W miseczce już powinien czekać posiekany szczypiorek, sól i pieprz. Łyżka majonezu i ze trzy twarogu - oczywiście, że kwaśnego. Jajka obrać ze skorupek i posiekać (jest do tego taki sprytny, prosty przyrząd w sklepach).
Wymerdać razem."
To tyle. Przepisy są dość proste i całkiem ciekawie napisane. Dodam jeszcze, że są również kompletnie niepotrzebne. Jedyne, co książka dzięki nim zyskała to objętość.


Felietony są krótkie, zazwyczaj kilkustronicowe i w żaden sposób ze sobą niepowiązane. W ich układzie nie
da się zauważyć żadnej logiki. Trochę o świątecznej komercji, sporo o sąsiedzie - Marianie, coś o rozwodach... Słowem, wszystko o niczym.  

Nie przepadam za ,,babskimi czytadłami", ale do kupna tej książki przekonała mnie jej świetna okładka.
Bardzo nastrojowa, ciepła i przywodząca na myśl widok z okna domu położonego w jakiejś urokliwej wsi.W środku, oprawa graficzna nawiązuje do okładki i jest konsekwentna od pierwszej do ostatniej strony. Jednak, od razu rzuca się w oczy marnotrawstwo papieru w tej książce. Mnóstwo pustych stron, tekst jest wyjustowany w taki sposób, że ze wszystkich stron pozostaje mnóstwo wolnego miejsca. Kalicińska uważa się za obrończynię przyrody (w ,,Widoku..." narzeka na to, że przed świętami Bożego Narodzenia ścina się mnóstwo świerków), ale jej książka jest idealnym przykładem marnotrawstwa papieru.

,,Widok z mojego okna" czyta się niesamowicie szybko. Sprzyjają temu krótkie rozdziały (jeden rozdział to jeden felieton), liczne, dość skąpo opisane przepisy i dość przyziemna tematyka tekstów. Nie zapałałam miłością do tej książki, ale nie przeczę, że jest to całkiem niezła lektura dla osób, które mają ochotę na lekturę jakiejś lekkiej książki. Jeśli aktualnie się do nich zaliczacie, życzę udanej lektury!

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Polacy nie gęsi i Przeczytam tyle, ile mam wzrostu.

wtorek, 21 stycznia 2014

Liebster Blog Award po raz drugi

Po długiej przerwie na Strofki wraca zabawa blogowa zwana Liebster Blog Award. Katarzyna Meres, Mała Pisareczka oraz Magdalena Wasilewska nominowały mnie do niej, w związku z czym jestem zobligowana do odpowiedzi na ich pytania. 

Zasady tej zabawy są powszechnie znane. Zostaję do niej nominowana, odpowiadam na pytania nominującego, a następnie wybieram osoby, które mają odpowiedzieć na pytania, które wcześniej im przygotuję. Od razu zaznaczam, że nikogo dzisiaj nie nominuję, ale będzie mi niezmierni miło jeśli ktoś z Was odpowie na chociaż jedno z moich pytań pod tym postem. 

Oto pytania autorki blogu Świat Kasiencjusza:


1. Którym bohaterem chciałabyś być?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale bardzo chciałabym znaleźć się na miejscu autora obojętnie jakiej książki podróżniczej i zobaczyć to, co on zobaczył i opisał. Natomiast jeśli chodzi o literaturę piękną to myślę, że sprawdziłabym się w roli... Ignacego Rzeckiego. Nie jestem tak gadatliwa i hałaśliwa jak on, ale wydaje mi się, że jestem równie troskliwa i rozsądna co najważniejszy subiekt polskiej literatury.


2. Jaka książka jest Twoim największym rozczarowaniem?

Bezapelacyjnie ,,Sunset Park" Paula Austera. 


3. Po które gatunki chętnie sięgasz?

Największą przyjemność sprawia mi czytanie książek podróżniczych, reportaży i klasycznych, XIX-wiecznych powieści.


4. Twój ulubiony pisarz to...?

Emil Zola, Wiktor Hugo, Bolesław Prus, Wojciech Tochman, Ernest Hemingway... (mogę tak długo)


5. Jak długo czasu zajmuje Ci przeczytanie jednej książki?

To zależy od jej rozmiaru, walorów literackich i ilości mojego czasu wolnego.


6. Jakiej książki nigdy byś nie przeczytała?

Nigdy nie mów nigdy:)


7. Wolisz nowości, czy odgrzebywane stare książki?

Zdecydowanie preferuję stare, właśnie nieco już zapomniane książki. Ostatnio przeczytałam kilka nowości i już muszę wracać do Flauberta bo czuję, że czegoś mi brakuje.


8. Która książkowa historia najbardziej zmotywowała Cię do działania?

Nie przypominam sobie takiej, ale po każdej przeczytanej książce dostaję wielkiego mentalnego kopa by czytać i wiedzieć jeszcze więcej. 


9. Którą książkę ocaliłabyś przed zagładą?

Hmm... Łatwiej byłoby mi odpowiedzieć na pytanie: ,,jakiej książki nie ocaliłabyś przed zagładą?"


10. Czy podczas czytania książek lubisz słuchać muzyki?

Raczej nie. Zarówno muzyka, jak i czytanie zasługują na chwilę tylko dla nich. 


11. Pamiętasz pierwszą książkę, którą przeczytałaś?

Nie jestem pewna, ale chyba były to ,,Baśnie" braci Grimm. 







A teraz pytania Małej Pisareczki:



1. Od jak dawna książki są Twoją pasją?

Nie pamiętam, byłam bardzo mała, gdy zaczęłam czytać książki. 


2. Jaka książka sprawiła, że pokochałaś ,,papierkowy świat"?

Były to ,,Baśnie' braci Grimm oraz ,,Ania z Zielonego Wzgórza"


3. Jaka książka zmieniła twoje poglądy na życie?

Trudno powiedzieć, książki cały czas mnie zaskakują i robią mętlik w mojej głowie. Która przewróciła mój świat do góry nogami? Trudno powiedzieć.


4. Po przeczytaniu której książki byłaś pełna pozytywnych myśli i sił do pracy?

Po każdej przeczytanej książce jestem pełna sił i chęci na przeczytanie kolejnej:)


5. Jaka książka jest Twoją ulubioną, a jaka znienawidzoną? 

Nie potrafię wskazać żadnej książki, którą mogłabym ochrzcić mianem ulubionej lub znienawidzonej. 

6. Masz ulubiony gatunek powieści?
Nie mam ulubionego gatunku, ale najbardziej lubię czytać powieści powstałe w XIX wieku i na początku wieku XX.


7. Masz ulubionego pisarza? Jeżeli tak, to jakiego?

Mam mnóstwo ulubionych pisarzy. Ciężko wymienić mi jednego, który jest ,,naj", więc podam kilka nazwisk: Zola, Hugo, Jagielski, Hemingway, Tochman...


8. Jakie tytuły książek pozytywnie cię zaskoczyły, a jakie najbardziej rozczarowały?

Pod koniec zeszłego roku bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie książka Remigiusza Mroza ,,Parabellum". Nie spodziewałam się, że aż tak dobrze będzie mi się ją czytało. Rzadko kiedy rozczarowuję się książkami ponieważ staram się je odpowiednio ,,selekcjonować" i czytać tylko te, które, moim zdaniem, na to zasługują. Jeśli sięgam po lekkie, trochę głupiutkie książki to wiem, że nie mogę spodziewać się po nich żadnych rewelacji.


9. Wolisz sagi, czy może powieści jednotomowe?

Rzadko kiedy sięgam po powieści wielotomowe, zazwyczaj czytam jednotomowe książki.


10. Częściej czytasz wypożyczone książki czy preferujesz własny zakup?

Nie mam nic przeciwko książkom wypożyczonym z biblioteki, ale moim marzeniem jest posiadanie olbrzymiej domowej biblioteczki, więc staram się w miarę regularnie dokupywać do niej nowe egzemplarze.


Pytania Magdaleny Wasilewskiej:



1. Jaka jest twoja ulubiona książka i dlaczego akurat ta?

Odmawiam odpowiedzi:)


2. Jakich autorów książki czytasz?

Trudno mi ich scharakteryzować. Lubię pisarzy z niebanalną wyobraźnią (niekoniecznie twórców książek fantastycznych), którzy potrafią odkryć w rzeczywistości coś, czego nie widać na pierwszy rzut oka lub jest zwyczajnie niedoceniane i opisać to w taki sposób, że automatycznie zaczynam bić im brawo.


3. Jakiego autora książki czytasz najczęściej?

Dwóch Wojciechów - Jagielskiego i Tochmana.


4. Jaki gatunek literatury preferujesz?

Reportaż i powieść.


5. Kiedy zaczęłaś czytać książki?

Nie pamiętam dokładnie. Na pewno zaczęłam czytać jako kilkulatka.


6. Kto zachęcił cię do czytania?

Nie potrzebowałam żadnej zachęty. Nikt w moim domu, poza mną i moim młodszym bratem, nie jest miłośnikiem czytania, więc sama musiałam rozbudzić w sobie pasję do literatury, której najprawdopodobniej poświęcę swoje życie zawodowe (i nie tylko). 


7. Na co zwracasz uwagę wybierając książkę?

Za każdym razem są to inne powody. Czasem sugeruję się aktualnym nastrojem, czasem wypełnieniem planu, który sobie wcześniej założyłam, a czasem wybieram książkę pod wpływem chwili.


8. Posiadasz taką książkę, do której często zaglądasz?

Tak, są to książki autorów, o których kilkakrotnie w tym poście wspominałam - Zola (,,Germinal"), Tochman (,,Dzisiaj narysujemy śmierć") itp.


9. Jaką książkę poleciłabyś osobie, która nie czyta, a chcesz, żeby zaczęła?

Najpierw musiałabym chociaż trochę poznać tę osobę. Ostatnio podsunęłam swojemu szesnastoletniemu bratu, który nie znosi czytać, książkę o zapierających dech w piersiach szarżach husarii. Pochłonął ją w kilka godzin.


10. Zdarzyło Ci się odrzucić książkę w połowie czytania i jaka to była to książka?

Kiedyś przerwałam lekturę ,,Emmy" Jane Austen, ale nie pamiętam, dlaczego. 


To już chyba wszystko. Ostatnio dostałam kilka nominacji do tej zabawy i jeśli o jakiejś zapomniałam to serdecznie przepraszam. Mam nadzieję, że moje odpowiedzi były dla Was chociaż trochę ciekawe.

Zgodnie z zasadami, muszę przygotować dla Was 10 pytań związanych w jakiś sposób z literaturą. 
Oto one:
1. Jak sądzisz, dlaczego mole książkowe tak lubią koty?
2.  Jeśli planujesz przeczytać książkę napisaną i wydaną dawno temu, wolisz sięgną po najnowsze jej wydanie, czy raczej preferujesz starocie?
3. Literatura jakiego kraju najbardziej Cię interesuje? 
4. Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się czytać w książkę w miejscu, w którym rozgrywa się jej akcja?
5. Biografie jakich ludzi lubisz czytać najbardziej? Pisarzy? Muzyków?...
6. Jak myślisz? Czytniki wyprą kiedyś papierowe książki?
7. Gdzie najbardziej lubisz czytać książki?
8. Podaj trzy cechy, dzięki którym dana książka wydaje Ci się interesująca.
9. Jaki pisarz jest, Twoim zdaniem, twórcą najciekawszych cytatów?
10. Co sądzisz o książkach napisanych przez celebrytów? 


Czekam na Wasze odpowiedzi :)



To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,

Franca

piątek, 17 stycznia 2014

Powieść dla miłośników obserwowania gwiazd

Po całkiem interesującym ,,Poradniku pozytywnego myślenia" postanowiłam nie przerywać swojej przygody z twórczością Matthew'a Quicka i jak najszybciej przeczytać ,,Niezbędnik obserwatorów gwiazd".
Łatwo można zauważyć, że Quick (albo jego wydawcy) postanowił tytułami swoich książek nawiązywać do publikacji mających sprawić, że nasze życie stanie się lepsze. To całkiem ciekawy zabieg biorąc pod uwagę fabuły powieści tego autora.

Głównym bohaterem ,,Niezbędnika..." jest Finley McManus, uczeń ostatniej klasy szkoły średniej, chłopak Erin i wielki miłośnik koszykówki, dzięki której pragnie dostać się na uniwersytet i uciec z miasta, w którym mieszka. Bellmont jest rządzony przez dwie mafie, żadnej z nich nie warto podpadać. Kiedyś zrobił to dziadek Finleya, przez co teraz musi poruszać się na wózku. Pewnego dnia trener Watts prosi chłopca o nietypową przysługę. Finley musi zaopiekować się Russem, fantastycznym koszykarzem, który po stracie rodziców zaczął uważać, że... pochodzi z kosmosu.

Nie jest to książka z gatunku paranormalnych. Jest to powieść o marzeniach, o wytrwałym dążeniu do celu i układaniu sobie priorytetów. Banał? Jasne, i to w stylu amerykańskim, czyli tym najbardziej tandetnym i wyzutym. Jednak Quickowi udało się przekazać wszystko to, co chciał dzięki zgrabnej fabule i wrodzonemu talentowi do przekazywania rzeczy trudnych w lekki, choć niedeprecjonujący ich sposób.

Po raz kolejny okazało się, że ten pisarz jest fantastycznym twórcą ciekawych postaci. Wszyscy, nawet Russ, są wiarygodni, a zarazem interesujący. Bohaterowie tej książki mają swoje bolączki i próbują znaleźć sposób na to, by je przezwyciężyć. Jedni piją piwo, inni wierzą, że uczciwe życie zawsze procentuje, jeszcze inni skupiają się na marzeniach, ci ostatni postanawiają wstąpić do mafii. Quickowi udało się wiernie oddać to, z czym muszą zmagać się ludzie (nie tylko młodzi) pochodzący z trudnych środowisk. Rzadko się zdarza, by mieli oni jakiś wybór. Przeszłość potrafi się na nich mścić

Nie przepadam za książkami skierowanymi do młodzieży. Zwłaszcza tymi nowszymi. W większości są one nudne i naiwne. Jednak ,,Niezbędnik obserwatorów gwiazd" to chlubny wyjątek wśród tego grona. Ta książka jest wprost idealna dla nastolatków, którzy nie do końca jeszcze wiedzą, co jest w życiu ważne. Zakończenie tej powieści udowodni im, że nie zawsze jesteśmy w stanie wybrać ,,złoty środek", że nie zawsze on w ogóle istnieje. Jeśli choć trochę poczuliście się zainteresowani ,,Poradnikiem pozytywnego myślenia" zachwycicie się i tą powieścią. Polecam.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Przeczytam tyle, ile mam wzrostu.

niedziela, 12 stycznia 2014

Myśl pozytywnie - życie to film!

Wyjątkowo nieufnie podchodzę do hitów wydawniczych, zwłaszcza tych, których ekranizacje pojawiają się w kinach tuż po premierze książki. ,,Poradnik pozytywnego myślenia" pojawił się znikąd i niemal natychmiast podbił serca sporej części moli książkowych. Długo wzdrygałam się przed lekturą tej powieści. Zniechęcała mnie do niej filmowa okładka polskiego wydania, zdecydowanie nie w moim guście. Na szczęście, ostatnio udało mi się przemóc do debiutu Matthew'a Quicka dzięki czemu ,,załatwiłam sobie" kilka godzin świetnej rozrywki.

Trzydziestoparoletniemu Patowi Peoples'owi dzięki matce udaje się w końcu opuścić ,,niedobre miejsce" i wrócić do domu. Pat jest przekonany, że jego życie to film, który koniecznie musi skończyć się dobrze. Stanie się to gdy bohater będzie regularnie biegał, robił brzuszki, czytał arcydzieła literatury anglosaskiej i robił inne rzeczy, które spodobałyby się jego byłej żonie, Nikki. Pewnego dnia zostaje mu przedstawiona równie zwariowana Tiffany. Kobieta zaczyna go śledzić, biegać za nim i... zmieniać jego życie.

W jednej z recenzji tej książki natknęłam się na stwierdzenie, że jest to nietypowa historia miłosna. Nie zgadzam się z tym. Oczywiście, wątek miłosny (i to nie jeden) występuje w tej książce, ale bohaterowie dochodzą do niego powoli, nieoczywiście. To nie on przyciąga uwagę czytelnika. Najbardziej interesująca jest walka Pata o powrót do normalności, o żonę, dobre relacje z ojcem. Jego relacja z Tiffany rozwija się nieśpiesznie, na oczach czytelnika. I co najważniejsze, autor książki oszczędził nam niesamowitych zbiegów okoliczności, nagłego wybuchu uczuć i innych tego typu cech romansideł, które lansowane są jako niebanalne i warte uwagi.

Nieco rozczarowałam się postacią Tiffany. Jak na osobę dotkniętą depresją i masą innych problemów związanych z nieprzystosowaniem społecznym, wielokrotnie zachowywała się nad wyraz rozsądnie, zwłaszcza w porównaniu z dziecięco naiwnym Patem, którego postać była konsekwentnie prowadzona przez całą książkę. Bałam się, że Pat w cudowny sposób ozdrowieje czy zostanie gwiazdą Orłów... Dodatkowo, Quick stwarza w swojej książkę naprawdę przyjemną atmosferę. Potrafimy wczuć się w sytuację kolejnych bohaterów, ich zachowania nie są dla nas przerysowane. Już dawno nie spotkałam się z tak dopracowanymi portretami psychologicznymi bohaterów.

Słowem, ,,Poradnik pozytywnego myślenia" to naprawdę wartościowa, choć typowo ,,lekka" książka. Problemy osób chorych umysłowo został tutaj spłycone i ,,niedocenione" przez pisarza.
Polecam optymistom i pesymistom, którzy chcieliby się zmienić i uwierzyć w siebie.

Na sam koniec chciałabym ostrzec Was przed czytaniem ,,Poradnika..." przed lekturą ,,Wielkiego Gatsby'ego" i ,,Pożegnania z bronią" (chyba, że obie te książki Was nie interesują). Już na samym początku Quick krótko je analizuje, i co gorsze, zdradza ich zakończenie.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (2,6 cm)

piątek, 10 stycznia 2014

,,Czy zabito człowieka, czy Żyda, mamo?"

Wydaje się, że temat holocaustu został wyzuty przez film i literaturę na wszystkie możliwe sposoby. Do kanonu sztuki filmowej już od dawna należy ,,Pianista" i masa podobnych mu filmów, a w spisie lektur znajduje się reportaż Hanny Krall o wiele mówiącym tytule ,,Zdążyć przed Panem Bogiem". Czy motyw zagłady zdążył się już wyczerpać? Szczerze wątpię. Świadczy o tym niesłabnące zainteresowanie dziennikami Anny Frank, czy niedawny hit wydawniczy ,,Wstręt do tulipanów". Chętnie czytamy o Shoah, lubimy historie wyciskające z naszych oczu łzy, nie możemy uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Co więcej, zazwyczaj jesteśmy w stanie przewidzieć większość fabuły tych książek. Źli naziści chcą zabić Żydów, za to, że ci Żydami są, a Polacy raz pomagają, raz nie - oni też muszą martwić się o życie swoje i swoich bliskich. Bogdan Białek proponuje nieco inny scenariusz, w całości oparty na faktach. Znowu giną Żydzi, ale tym razem mordercami są ich polscy sąsiedzi.

4 lipca 1946 roku, rok po zakończeniu najstraszniejszej z wojen, w Kielcach dokonano pogromu, w którym zginęło 42 Żydów. Co było przyczyną tego strasznego wydarzenia? Plotka.
Trzy dni wcześniej zaginął ośmioletni wówczas Henio Błaszczyk. Wśród mieszkańców Kielc rozpowszechniła się pogłoska jakoby porwali go Żydzi chcący dokonać na nim mordu rytualnego. Niewiele myśląc ruszono pod budynek przy ulicy Plenty 7,
gdzie chłopiec miał być przetrzymywany i dokonano rzezi jego mieszkańców. Jeden z nich pozostał bezimienny, znamy tylko jego numer identyfikacyjny z obozu koncentracyjnego.

Pierwsze kilka tekstów bezpośrednio dotyczy pogromu. Jak do niego doszło, kto zawinił, kto poniósł karę, czy o nim pamiętamy. Białek jest uznanym działaczem pojednania polsko-żydowskiego, dzięki niemu o pogromie kieleckim zaczęto w Polsce mówić. Bardzo zaciekawił mnie fragment o podłożu antysemityzmu w Polsce. Autor, na szczęście, wyrzekł się zbędnego moralizatorstwa i pozostawił miejsce na dyskusję. Białek jawi się w tej książce jako bystry obserwator i świetny dziennikarz. Przeprowadzone przez niego wywiady (które stanowią sporą część książki) są naprawdę ciekawe i pozbawione sztampy. Wśród jego rozmówców znalazła się Paula Sawicka, przyjaciółka i opiekunka Marka Edelmana, sam Edelman, Ryszard Kapuściński i wielu innych ciekawych ludzi.

Pomimo tego, że zaczęłam tę recenzję od informacji o pogromie kieleckim to nie jest on wiodącym motywem tej książki. Albo inaczej, nie ciągnie się przez całą tę książkę, na którą składa się kilkadziesiąt artykułów, wywiadów itp. Każdy znajdzie w tym zbiorze tekstów coś dla siebie. Zwłaszcza, że ich język jest dość prosty i komunikatywny, o wiele łatwiejszy niż w ,,Prowincjach", które w większości Was zainteresowały.
Polecam.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Polacy nie gęsi, Nie tylko literatura piękna i Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (2,5 cm)

wtorek, 7 stycznia 2014

Młodzież oswaja wyrok

Gdy byłam mała, o raku nie mówiło się zbyt dużo ani często. Albo inaczej, nie był to jeden z dominujących tematów związanych ze zdrowiem. Na topie był wirus HIV i walka o to, by nim zarażonych nie eliminowano z życia społecznego. Potem pojawiła się choroba wściekłych krów, świńska i ptasia grupa, rak miał więc godnych konkurentów, a przynajmniej nie był wtedy synonimem śmiertelnego wyroku i zła ostatecznego. Cóż, wiele się od tego czasu pozmieniało.

Rak dotyka młodszych i starszych. Wielu chorych dzieli się ze światem swoimi przeżyciami pomagając w fundacjach, wspierając w walce innych, pisząc blogi lub teksty chowane do szuflady. Olkuskie stowarzyszenie ,,Zielone Światło" w 2012 roku wydało pokonkursowy tomik poezji ,,Drzewo życia", a następnie zbiór opowiadań pt. ,,Ujeździłem raka" będący dziełem laureatów konkursu o tej samej nazwie. Większość autorów, których prace znalazły się w tej książce uczęszcza jeszcze do gimnazjum, co mnie niesamowicie zaskoczyło ponieważ większość tych opowiadań przewyższa poziomem ładnych parę książek uznanych pisarzy, które miałam (nie)przyjemność czytać.

Fabuła tych tekstów jest zróżnicowana, ale wszystkie mają mniejszy lub większy związek z rakiem. Czasami narratorami są sami chorzy, czasami bliscy tych, którzy swoją walkę przegrali. Raczysko jest rozpatrywane z każdej możliwej strony. Mnie najbardziej zainteresowała filozofia kobiety, która wygrała z chorobą a następnie zaczęła spełniać swoje marzenia. Jej podejście do chorych jest niesamowite, pani prokurator obdziera je ze sztucznych uśmieszków, banału i zbędnych słów pocieszenia i zmusza do wzięcia sprawy w swoje ręce.
Na ten zbiór składa się 12  maksymalnie kilkustronicowych opowiadań oraz równie krótki wstęp. Całą książkę przeczytałam w mniej niż godzinę. Lekturę, poza jakością tekstów, dodatkowo uprzyjemniają świetne rysunki autorstwa Wioletty Saroty-Stach i Oktawii Siodłak.

Minusem tej książki jest to, że bardzo trudno ją dostać. Nic dziwnego, nie jest to publikacja renomowanego wydawnictwa, a inicjatywa jednego z wielu stowarzyszeń. Jeśli jednak uda Wam się w jakiś sposób dostać tę pozycję to szczerze wątpię w to, abyście się na niej zawiedli zwłaszcza, że, powtarzam, część tekstów została napisana przez uczniów gimnazjum.

Za możliwość zrecenzowania tej książki dziękuję pani Magdalenie Pichlak.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Polacy nie gęsi, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (0000)

***

Jeśli ktoś z komentujących chciałby otrzymać książkę ,,Ujeździć raka", proszę o kontakt. 
Młodzi pisarze będą bardzo szczęśliwi, jeśli ktoś zechce zapoznać się z ich tekstami;) 

sobota, 4 stycznia 2014

Squatersi w Sunset Park

Poul Auster to jeden z najgłośniejszych ostatnimi czasy pisarzy. Czytałam mnóstwo pozytywnych recenzji jego książek, oraz kilka artykułów o nim samym. Dzięki temu, pełna nadziei na świetną lekturę zdecydowałam się przeczytać ,,Sunset Park", który od kilku miesięcy zalegał na mojej półce.
Fabuła książki tyczy się aktualnych trendów społecznych. Bohaterowie tej książki, Milles, Big, Ellen i  Alice to squatersi, czyli ludzie z różnych powodów nielegalnie zajmujący opuszczone budynki. Byłam ciekawa, jak Auster poradzi sobie z opisem ich środowiska. Tymczasem żadnego opisu się nie doczekałam.

Milles Haller to dobrowolny syn marnotrawny. Opuścił swoją rodzinę po tym jak w nieszczęśliwym wypadku zginął jego przyrodni brat, Bobby. Milles z różnych powodów czuł się winny jego śmierci, więc postanowił bez słowa opuścić bliskich, porzucić studia i wyjechać w nieznane. Po kilkuletnim przerzucaniu się z miejsca na miejsce postanawia zatrzymać się na Florydzie, gdzie zakochuje się w nieletniej Pilar. Niestety, chłopak musi chwilowo porzucić ukochaną i wrócić do Nowego Jorku, gdzie zatrzymuje się u swojego przyjaciela ze studiów, Biga Nathana, właśnie squatersa. Milles znajduje u niego pracę, a następnie zapisuje się na studia. Niestety, urzędnicy w końcu zaczynają dopominać się o zajmowaną nieruchomość.

Jakimś cudem udało mi się sklecić ten opis fabuły. Mam wrażenie, że autor albo nie miał pomysłu na tę książkę, albo miał ich za wiele. Akcja książki prowadzona jest z perspektywy kilku bohaterów, ale mam wrażenie, że większość ich relacji jest całkowicie zbędna. Auster starał się nadać każdemu z bohaterów ich indywidualny charakter, ale absolutnie mu się to nie udało. Nie uwierzyłam w ani jedno jego słowo. Opętana obsesją ludzkiego ciała Ellen jest dla mnie zwykłą miernotą ze sztucznymi problemami, choć jej postać zapowiadała się naprawdę ciekawie. Alice martwi się swoimi zbędnymi kilogramami, ma piękny uśmiech i pisze pracę doktorską. I co z tego? Ta bohaterka moim zdaniem nie wniosła do fabuły absolutnie nic. Mogłabym dłużej wymieniać, ale mam już dosyć. Mogłabym się ,,przyczepić" do każdego bohatera tej książki na czele z Millesem, nieprzeniknionym Millesem, w którym podkochują się wszyscy mieszkańcu opuszczonego domu w Sunset Park.

Kilkadziesiąt stron przed zakończeniem tej książki jej akcja zaczęła się rozwijać i stawała coraz bardziej jednolita. Niestety, sama jej końcówka rozczarowała mnie jeszcze bardziej niż sztuczni bohaterowie.
Środowisko squatersów wydaje mi się świetnym tematem na reportaż lub tematem na powieść ,,o czymś". Niestety, całą fabułę tej książki jednym słowem nazwałabym - jeden wielki zmyślony problem.
Ogromne rozczarowanie.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (2,3 cm).

piątek, 3 stycznia 2014

FILM: Zmierzając ku ,,Pustkowiu Smauga"

Dzisiaj przypada 122 rocznica urodzin J.R.R. Tolkiena w związku z czym postanowiłam nieco poprzestawiać swoje plany na ten miesiąc i zamiast recenzji książki Austera opublikować dziś recenzję filmu ,,Hobbit. Pustkowie Smauga". Jest to druga część ekranizacji jednej z najpopularniejszych książek Tolkiena zatytułowanej ,,Hobbit, czyli tam i z powrotem". Całość zaplanowana jest na trzy części, pierwsza weszła do kin 25 grudnia 2012 roku, premiera ostatniej zaplanowana jest na 18 lipca tego roku.

Hobbit Bilbo Baggins razem z Gandalfem Szarym i trzynastoma krasnoludami wyrusza w podróż do legowiska legendarnego smoka Smauga, który wiele lat temu zniszczył miasto Dal i zmusił do ucieczki ówczesnego władcę, a tym samym dziadka Thorina, prawowitego króla krasnoludów a zarazem jednego z towarzyszy Bilba. Krasnoludy pragną zabić smoka oraz odebrać skradzione przez niego złoto, choć ich najważniejszych celem jest odzyskanie Arcyklejnotu uprawniającego jego posiadacza do władania królestwem krasnoludów.

W fabule filmu pojawia się wiele nieścisłości w porównaniu z książkowym pierwowzorem. W ,,Hobbicie" nie pojawia się ani Legolas, ani Tauriel, która w filmie rozdarta była między zakochanym w niej księciem elfów, a krasnoludem Kilim. Oczywiście i ten wątek nigdy nie pojawił się w książce.

Za reżyserię całej serii odpowiada Peter Jackson, najbardziej znany z wyreżyserowania trylogii ,,Władca pierścieni". Uważny widz bez problemu zauważy rękę Jacksona w tym filmie, którego styl pracy rozpoznałabym chyba nawet wtedy, gdyby wyreżyserował film obyczajowy. Śródziemie zostało perfekcyjnie wykreowane, reżyserowi i scenarzystom wspaniale udało się oddać klimat tego świata. Każda jego część, czy to królestwo elfów, czy wielki las jest niesamowicie dopracowana i jednocześnie pozostawia spore pole do popisu obdarzonemu wyobraźnią widzowi. 

Mocnym punktem tego filmu jest również gra aktorska obsady na czele z moim ukochanym aktorem - Ianem McKellanem. Martin Freeman w głównej (podobno) roli również spisał się na medal. Jednak najlepiej swoją rolę spełnił Benedict Cumberbatch w roli Smauga. Oczywiście przy ,,charakteryzacji" tego aktora nie obyło się bez masy efektów specjalnych, ale efekt jest naprawdę wyśmienity. W ogóle wszystkie sceny związane z pierwszym spotkaniem smoka i Bilba należą do moich ulubionych.
Na blogu W. znajdziecie kilka gifów z tego filmu, które skradły moje serce.

Podsumowując, ,,Hobbitowi" nie udało się ,,doskoczyć" do poziomu ,,Władcy pierścieni", ale jest to ciekawy film pełen wartkiej akcji. Jeśli interesuje Was bajeczna sceneria nowozelandzkich krajobrazów, finezja Legolasa dekapitującego Orków tak jakby robił to przez całe życie i masa niewymuszonego humoru - polecam Wam ten film. Może spotkamy się na jednym z seansów? ;)

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca