piątek, 20 marca 2015

Patrzcie! Cycki! ==>> (.Y.) [Andy Weir „Marsjanin”]

Z powodu silnej burzy piaskowej załoga misji Ares 3 musi ewakuować się z powierzchni Marsa już w szóstym solu swojego pobytu na tej planecie. Niestety, jeden z jej członków, biolog i zarazem inżynier-mechanik Mark Watney, zostaje odcięty od reszty, przez co nie udaje mu się na czas dotrzeć do MAV-u. Zarówno jego niedawni towarzysze, jak i NASA uznają go za martwego, a co za tym idzie, nie mają zamiaru organizować misji ratunkowej. Mark jednak żyje i robi wszystko, by jego marsjańska przygoda nie skończyła się tragicznie wraz z pierwszą usterką systemu podtrzymującego życie. W dramatycznej walce o przetrwanie towarzyszy mu dziennik, sprzęt-który-nie-wiadomo-czy-działa oraz muzyka disco z lat 70. pozostawiona na Marsie przez komandor porucznik Lewis.
Andy Weir,
 „Marsjanin”,
Wydawnictwo Akurat,
stron 382.

„Marsjanin” to książka z gatunku science fiction, która w zeszłym roku szturmem wdarła się na listy bestsellerów na całym świecie. Jej sukces nie polega jednak na tym, że sięgnęli po nią miłośnicy gatunku, ale na tym, że przypadła ona do gustu także tym czytelnikom, którzy w przyszłość wybiegają co najwyżej do najbliższego urlopu. Jej autor, Andy Weir, postanowił stworzyć fikcję, która w kwestii merytoryczności naukowej nie będzie ustępowała jego dotychczasowej pracy. Weir bowiem od piętnastego roku życia pracuje jako programista i, jak możemy przeczytać na jego stronie internetowej: „he is also a lifelong space nerd and a devoted hobbyist of subjects like relativistic physics, orbital mechanics, and the history of manned spaceflight”. Poświęcenie tak dużej uwagi naukowej stronie poczynań swojego bohatera nie powinno przysporzyć Weirdowi czytelników, a jednak stało się wręcz odwrotnie. Czyżby amerykański programista odkrył sposób na szybkie i bezbolesne zainteresowanie  tysięcy ludzi nauką?
„[12.04] JPL: (...) Proszę, uważaj na swój język. Wszystko, co napiszesz, nadajemy na żywo na cały świat.[12.15] WATNEY: Patrzcie! Cycki! ==>> (.Y.)”[s.137]
Na podstawie powyższego cytatu można łatwo scharakteryzować dwie najważniejsze, czy też po prostu najbardziej rzucające się w oczy cechy tej książki. Pierwszą jest wspomniana wyżej skrupulatność w opisie naukowo-technicznych podstaw wszystkich poczynań bohaterów, zaś drugą jest humor, czasami dość prymitywny (patrz wyżej), ale raczej nie wulgarny. Humor ma wielkie zasługi w tym, że mnogość rozbudowanych opisów działania różnych urządzeń nie przytłacza czytelnika, a wtłacza się w narrację, stając się ważną jej częścią. To ważne, ponieważ te opisy stanowią zauważalną część książki. Zanim Mark nawiązał połączenie z JPL (Laboratorium Napędu Odrzutowego) musiał dotrzeć do innej marsjańskiej bazy, zadbać o swoją plantację ziemniaków, zmodyfikować urządzenie umożliwiające mu skomunikowanie się z Ziemią itp. Każdy jego krok jest dokładnie zaplanowany i czytelnik jest informowany o tym, dlaczego Mark zrobił to co zrobił. Na tej postawie można zaryzykować stwierdzenie, że „Marsjanin” jest efektem zamiłowania Weira do współczesnej kosmonautyki.

Większą część akcji tej książki poznajemy z relacji samego Marka, który dzieli się z nami swoimi zapiskami z dziennika. Ten rodzaj narracji towarzyszy nam przez ponad sto pierwszych stron, potem pojawia się narrator auktorialny („wszechwiedzący”), który zapoznaje nas z tym, co dzieje się w siedzibie JPL-u, na konferencjach prasowych i na statku niedawnych towarzyszy tytułowego Marsjanina. Wprowadzenie innego rodzaju narracji znacznie uatrakcyjniło tę historię, gdyż relacja Marka była monotematyczna i po kilkudziesięciu pierwszych stronach zaczynała nużyć. Niestety, Weir nie wydobył z niej tego, co jest jej największą zaletą - możliwości dokładnego przedstawienia uczuć bohatera. Mark jest sam na obcej planecie, jego rodzina i przyjaciele myślą, że nie żyje, więc wydaje się, że analiza jego psychiki powinna stanowić ważną część tej książki. Cóż, wydaje się. Główny bohater rzadko wspomina swoje życie na Ziemi, ważniejsze jest dla niego tu i teraz. Już po lekturze kilku pierwszych rozdziałów można zauważyć, że taka właśnie jest konwencja, którą przyjął Weir - przede wszystkim akcja, uczucia bohatera można sprowadzić do tego, że raz jest mniej, a raz bardziej dumny z kolejnego swojego dzieła.

Początkującemu pisarzowi i zarazem doświadczonemu programiście opłaciło się przyjąć takie założenie, ponieważ pomogło ono odnieść jego książce gigantyczny komercyjny sukces, którego potwierdzeniem jest to, że Ridley Scott kręci na jej podstawie film. Wydawnictwo nie omieszkało umieścić tej informacji na okładce „Marsjanina”, przez co dało czytelnikom podpowiedź, czego można się spodziewać po tej książce. A spodziewać się można solidnej podstawy pod scenariusz filmu science-fiction okraszonej typowo jankeskim humorem i mnóstwem informacji naukowo-technicznych, której lektura zajmuje maksymalnie dwa wieczory.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca  

piątek, 6 marca 2015

Historia zaklęta w fotografii [Jacek Dehnel „Fotoplastikon”]

Fotoplastikon, czy też fotoplastykon, to wieloboczny przyrząd optyczny przeznaczony do prezentowania widzom stereoskopowych fotografii. Zasada jego działania polega na tym, że nakłada on na siebie dwa występujące w orientacji poziomej obrazy, przez co wydają się one trójwymiarowe. Podobnie działać ma na czytelników „Fotoplastikon” Jacka Dehnela - album zawierający sto fotografii i sto towarzyszących im miniatur prozatorskich. Każdemu zdjęciu przysługuje zamieszczony obok niego tekst. Zdjęcie i jego opis/wyjaśnienie/dopełnienie w oczach czytelnika powinny nakładać się na siebie, tworząc współczesny fotoplastikon. 
Jacek Dehnel,
„Fotoplastikon”,
Wydawnictwo W.A.B,
stron  240.

Dobór fotografii do tego tomu jest oczywiście subiektywny, choć na pewno nie przypadkowy. Zdjęcia są pretekstem do uwiecznienia na kartach książki rozmyślań o fotografii, przestrzeni, czasie, przemijaniu, zabawie, wpływie jednej kategorii na inną, braku wpływu danych kategorii na siebie itd. Każda fotografia wydaje się odmienną historią, ale Dehnel w taki sposób kieruje uwagę czytelnika, by ten odnosił kolejne refleksje do innych zdjęć, ponieważ nikt, poza bohaterami danych zdjęć, nie wie, kiedy, dlaczego, przez kogo została zrobiona fotografia i kogo ona przedstawia (w całej książce są od tej zasady bodajże trzy czy cztery wyjątki). Zadaniem i autora, i czytelnika jest pozostająca bez klucza odpowiedzi próba odgadnięcia historii danego zdjęcia.

Zabawa z fotografią nie jest łatwa, ponieważ trudno jest odgadnąć jej rzeczywisty temat. Drugie zdjęcie w tej książce przedstawia trzech mężczyzn, w tym jednego karła, oraz dziecko. Uwagę odbiorcy może ściągnąć karzeł - z powodu swojej fizjonomii oraz chłopiec - ze względu na swoją białą koszulkę. Który z nich jest tematem? A może jest to zdjęcie rodzinne? Pudło. Dopiero Dehnel zwraca uwagę na znajdujący się obok nóg chłopca kamień - „coś, co warto było upamiętnić zdjęciem, a co straciło znaczenie”. Zabawa trwa dalej. Dlaczego ten kamień jest taki ważny (a może to przerośnięta bulwa jakiegoś warzywa?)? Czy chłopiec uznał, że ma on niezwykły kształt i dlatego zasługuje na uwiecznienie i spoczęcie na szmatce, a nie na gołej ziemi, w przeciwieństwie do samego dziecka? Pytań jest wiele, odpowiedzi brak. Większość osób na tej fotografii zostało zidentyfikowanych, bezimienni pozostali chłopiec oraz jego skarb. Chcecie wiedzieć, kim był chłopiec? Bawcie się dalej.

Każdy z tekstów w tej książce można nazwać bajdurzeniem. Autor nie ma prawa zaprzeczyć, ani się obrazić, ponieważ cały czas zmyśla i ciągle zadaje pytania retoryczne (raczej sobie, niż czytelnikowi). Interpretacja fotografii jest dowolna - Dehnel proponuje swoją, wyjątkowo wnikliwą. Można jej jednak zarzucić kilka usterek. Są to (kolejność przypadkowa): nadmierne zwracanie uwagi na sferę seksualną przedstawionej rzeczywistości lub szukanie seksu tam, gdzie nie ma przesłanek, by się go doszukiwać oraz pompatyczny, protekcjonalny styl. Pomimo początkowego entuzjazmu, te cechy języka Dehnela sprawiają, że to dla fotografii kontynuuje się lekturę książki, a towarzyszące im teksty traktuje się jedynie jako dodatek.

„Fotoplastikon” to niecodzienna książka, do której można wielokrotnie wracać. Niestety, jak już wspomniałam, raczej dla zdjęć, niż dla tekstu. Fotografie zamieszczone w tomie, pomimo tego, że większość na pierwszy rzut oka nie  wygląda zbyt atrakcyjnie, zostały świetnie wyselekcjonowane - każda zawiera jakiś element, wokół którego można napisać całą historię, Trzeba to jednak zrobić dobrze, bo łatwo jest przekroczyć niewidzialną granicę wyniosłości, co grozi utratą zaufania czytelników. Dehnel na niej balansuje.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca