Był Hugo, teraz jest Hemingway. Czas gigantów nadszedł.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca
Recenzja bierze udział w wyzwaniach Z literą w tle oraz Czytam książki wydane przed 1990 rokiem.
Bałam się tej recenzji. Nazwisko autora zdążyło już obrosnąć w mit, stać się symbolem... sama nie nie wiem, czego. Pewnego stylu życia? Niepokorności? Literackiego, niewymuszonego geniuszu? Afer i kontrowersji? Pewnie wszystkiego po trochu. Tak, czy siak zawsze podziwiałam styl Hemingwaya i to pomimo tego, że czytałam tylko kilka jego tekstów. Pierwsza jego poważna publikacja, po którą sięgnęłam to ,,Słońce też wschodzi", które teraz mam przyjemność dla Was recenzować.

Wydanie, które czytałam kupiłam na stoisku antykwarycznym podczas IV Warszawskich Targów Książki za całe cztery złote. Książka pochodzi z 1966 roku, została wydana przez Państwowy Instytut Wydawniczy z i wydrukowana przez Łódzką Drukarnię Działową z siedzibą przy ulicy Rewolucji 1905 roku. Ot, ponury znak czasów. Okładkę zdobi dziwaczne i na swój sposób piękne dzieło Pabla Picassa. Zawsze zazdrościłam artystom modernizmu specyficznej bohemy, w której się skupiali. Piękne czasy dla sztuki współczesnej.
O fabule tej książki można powiedzieć w skrócie, że jest to powieść o niczym. Są takie i dobrze wiecie, że nie zawsze stanowi to zarzut w stosunku do danego dzieła. Głównym bohaterem jest Jake (możemy podejrzewać, że pierwowzorem tej postaci był sam autor), który pije. Mężczyzna jest dziennikarzem, oraz ma kilkoro przyjaciół, którzy piją razem z nim. Dodatkowo z wzajemnością kocha się w Lady Brett Ashley, ale nie może związać się z nią na stałe ponieważ podczas wojny ,,poświęcił ojczyźnie coś więcej niż życie". W pewnym momencie wszyscy postanawiają wyjechać do hiszpańskiej Pampeluny by wziąć udział w tradycyjnej fieście, której nieodłączną częścią są gonitwy byków oraz... picie.
,,To dlatego, że (...) nigdy nie słyszałem z jego ust zdania, które wyróżniałoby go spośród innych ludzi"
Uprzedzałam, w książce brak jest jakiegokolwiek punktu kulminacyjnego lub zwrotu akcji. Nie oczekujcie na to. Hemingway jest głównym przedstawicielem tzw. straconego pokolenia, czyli ludzi urodzonych w ostatnich latach XIX wieku, którzy mają za sobą udział w I wojnie światowej. Wyrazem poczucia bezsensu autora jest właśnie ,,Słońce też wschodzi". Bohaterowie bawią się, a tak naprawdę ich życie, ich rozmowy są puste. Żaden z nich nie ma w życiu jakiegokolwiek celu. Trzydziestoczteroletnia Brett zachowuje się jak nastolatka, rozkochuje w sobie mężczyzn, których następnie bez słowa odrzuca.Samą siebie nazywa per dziwką, ale nie ma zamiaru zmienić swojego zachowania. Anglik Harris, który pojawia się w książce na dosłownie kilku stronach jest cieniem człowieka i zaledwie kilkudniowy kontakt z Jake'm i Billem traktuje jak wybawienie. Wszyscy bohaterowie tej książki muszą uczyć się żyć na nowo, tęsknią za czasami sprzed wojny, gdy wszystko było jeszcze zwyczajne i normalne.
Od razu zaznaczam, że książka nie spodoba się wszystkim. Zanim przystąpiłam do napisania tej recenzji przeczytałam mnóstwo negatywnych opinii na temat tej powieści. W ogóle mam wrażenie, że popularność Hemingwaya przechodzi ostatnio kryzys, a samego pisarza ocenia się głównie przez pryzmat jego zamiłowania do polowań i corridy. Myślę, że to błąd. Hemingway operuje językiem i stylem, obok którego nie da się przemknąć obojętnie, przynajmniej mi się to nie udało. ,,Słońce też wschodzi" to oprócz ciągu zdarzeń składających się na fabułę niezwykle skrupulatny opis obyczajów oraz świadectwo epoki współczesnej autorowi. Warto sięgnąć po tę książkę, uwierzcie mi i zaryzykujcie.
Franca
Recenzja bierze udział w wyzwaniach Z literą w tle oraz Czytam książki wydane przed 1990 rokiem.