wtorek, 25 listopada 2014

Ponowna wizyta u Grzmiącego Smoka [Sophie i Romio Shrestha ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka"]

Sophie Shrestha to ilustratorka, która od dziecka marzyła o tym, by zobaczyć najwyższą górę świata i spotkać mówiące tygrysy. Po studiach artystycznych wyjechała do Nepalu, gdzie spotkała swojego przyszłego męża, Romio Shrestha - ,,utalentowanego malarza tkanek i świętych zwojów buddyjskich". Obecnie para ma czworo dzieci; najstarsze z nich, Amber, zainspirowało rodziców do stworzenia baśni, której akcja rozgrywałaby się w Bhutanie. Tak powstała książeczka zatytułowana  ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka"
Sophie i Romio Shrestha,
,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka",
Wydawnictwo M,
stron 36. 

Mała Amber oraz jej tata przylecieli do Bhutanu, by spotkać się z dawno niewidzianą rodziną: kuzynem dziewczynki Tashim, jego rodzicami oraz dziadkiem maluchów, który ,,był tak stary jak bhutańskie wzgórza"*. Podczas jednej z rozmów, starzec zapewnił dzieci, że nie powinny się obawiać burz, ponieważ to tylko Grzmiące Smoki bawią się w chowanego wśród chmur. Amber i Tashi zapragnęli zobaczyć ów smoki i za radą dziadka wyruszyli w podróż do klasztoru, w którym mieszka najstarszy mnich w kraju - jedyna osoba, która wie, jak dotrzeć do hałaśliwych podniebnych stworów. 

Już od pierwszych stron widać, że głównym założeniem autorów było przekazanie dziecku, odbiorcy tego tekstu, odpowiednio przetworzonych informacji o kulturze Bhutanu oraz stworzenie w jego głowie określonego wizerunku tego kraju. Państwo Shrestha skupili się więc na masie szczegółów, które rzeczywiście odsyłają wyobraźnię czytelnika do iście sielskich obrazów. Każdy zwróci uwagę na to, że dom dziadka Amber jest malowany we wzory tygrysów, kwiatów i tęczy a mały Tashi ma swojego górskiego kucyka, którym może podróżować ,,przez wiele wiosek, w górę i w dół, przez lasy i wzdłuż szerokich, wijących się zielonych rzek"*.

Bardzo ważną, o ile nie najważniejszą, częścią tej książki są ilustracje autorstwa Sophie i Romio Shrestha. ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka" jest pomyślane tak, że na jednej stronie znajduje się tekst, maksymalnie kilkanaście linijek wydrukowanych dużą czcionką, a na drugiej ilustracja zajmująca całą powierzchnię kartki. Każdy z obrazków pod wieloma względami przypomina ten znajdujący się na okładce tej książki: stonowane, pozostające w skończonej gamie kolorystycznej barwy, nietypowa perspektywa i chwilami zaburzone proporcje. Myślę, że taka jest specyfika stylu, który artyści starali się naśladować. Ocenę ilustracji pozostawiłam małoletnim recenzentom sztuki, który orzekli, że ,,obrazki są ok". Okazało się, że nie lada gratkę stanowią dla nich  również niespodzianki w postaci niewidzialnych smoków ukrytych na każdej ze stron z tekstem. Aby je dojrzeć, dziecko musi nauczyć się grać i bawić się światłem.

Treść tej książki jest interesująca, ale sposób ich przekazu pozostawia wiele do życzenia. Autorzy stosują duże przeskoki w akcji i  pomijają fragmenty, które powinny wyjaśnić dziecku to, co dzieje się na kartach książki, którą czyta. Oto przykład, zaraz po rozmowie z dziećmi ,,lama zamknął oczy i zaczął nucić ,,Oh Mane Padma Hum", aż ściany klasztoru zadrżały po wpływem energii"*. Nie wiadomo, dlaczego lama zaczął to nucić, co oznaczają słowa jego pieśni, ani czym jest tajemnicza energia, która sprawiła, że ściany zaczęły drżeć. Dla dziecka ten fragment jest całkowicie niezrozumiały.

Ze względu na ilość stron, ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka" jest bajeczką na jeden wieczór. Jej niewątpliwym plusem jest wyjaśnianie, dlaczego dzieci nie powinny bać się burz oraz stworzenie możliwości zaznajomienia malucha z zupełnie inną kulturą.  Mimo to, tekst zdaje się jedynie dodatkiem do ilustracji, książka przypomina raczej album, niż książkę zawierającą baśń. Wskazuje na to, oczywiście rozbudowana strona graficzna, ale i prosty język oraz schematyczna fabuła. Kwestia polecenia komukolwiek tej książki zaczyna się i kończy na tym, czy właśnie takiej publikacji dana osoba poszukuje.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

*Shrestha Romio, Shrestha Sophie, ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka", Kraków 2014, s. 9.
*Shrestha Romio, Shrestha Sophie, ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka", Kraków 2014, s. 12.
*Shrestha Romio, Shrestha Sophie, ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka", Kraków 2014, s. 17.

środa, 19 listopada 2014

,,Zamknijcie jej usta (...), muchy włażą"* [Katherine Boo ,,Zawsze piękne"]

,,Na Zachodzie i wśród części elit indyjskich słowo ,,korupcja" wywoływało jednoznacznie negatywne skojarzenia, ponieważ zjawisko to było postrzegane jako przeszkoda na drodze rozwoju i postępu. Jednak w przeżartym przez korupcję państwie właśnie łapówkarstwo i krętactwo stanowiły jedną z niewielu prawdziwych szans dla biednych" 
Indie dopiero od niedawna zaczęły kojarzyć się raczej z biedą, niż z Bollywood i mistycznymi aśramami. Okazało się, że podobno barwny, podobno uduchowiony kraj ma więcej problemów, niż można sobie wyobrazić. Tym samym zaczął on interesować reporterów, dla których ubóstwo i nierówność społeczna to idealne tematy do stworzenia wielkiego reportażu. W 2007 roku do podobnego wniosku doszła Katherine Boo, amerykańska dziennikarka, laureatka Pulitzera w kategorii ,,służba publiczna". Śmiem twierdzić, że jej motywacja była bardziej szlachetna, wskazuje na to jej zaangażowanie w sprawę i doświadczenie zawodowe. Swoją wizję Indii, Boo zaprezentowała w wydanej w Polsce w 2013 roku książce o zaskakującym tytule ,,Zawsze piękne". Co w Indiach jest tak pięknego?

Katherine Boo,
,,Zawsze piękne",
wydawnictwo Znak,
stron 348.
Odpowiedź brzmi: włoskie kafelki. Najpiękniejsze w Indiach są włoskie kafelki. Trochę wyolbrzymiam, ponieważ przedmiotem działań Boo nie jest cały kraj, a najbiedniejsza dzielnica Bombaju - zachwycająca egzotyczną nazwą Annawadi. Reporterka spędziła w niej trzy lata, wtapiając się w rzeczywistość żebraków, śmieciarzy i kobiet, które starają się znaleźć sobie miejsce w prężnie rozwijającym się państwie, które o nich nie dba. Dziennikarka przyznaje, że przez pierwsze miesiące była lokalną atrakcją: biała kobieta, Amerykanka (!) przybywa do jednej z dzielnic biedy, by wypytywać jej mieszkańców o ich życie. Trudno jest zbierać materiał w takich okolicznościach. O tym Boo pisze w kilkunastostronicowej części ,,Od autorki". Poza tym rozdziałem autorka w książce nie istnieje, nie poznajemy jej sądów, ani przeżyć, przez co gdyby obedrzeć tę pozycję z okładki, wspomnianej części oraz podziękowań, można by czytać ją jako solidnie osadzoną w indyjskiej rzeczywistości powieść. Ten zabieg sprawia, że pomimo dużego ładunku emocjonalnego, ,,Zawsze piękne" są idealną pozycją dla osób, które chciałaby zaznajomić się z gatunkiem jakim jest reportaż. 

Ma to też swoje złe strony. Beletryzacja reportażu automatycznie obniża jego wartość faktograficzną, głównie poprzez ,,wpychanie" w usta bohaterów słów, których oni nigdy nie wypowiedzieli. Boo sama przyznaje, że pomimo tego, że nagrała większość swoich rozmów z mieszkańcami Annawadi, parafrazowała ich wypowiedzi, by uniknąć powtórzeń oraz by ,,pomóc im dokładniej oddać ich myśli". Nie ma sensu oskarżać dziennikarki o nieuczciwość skoro o tym wspomniała, ale każdy potencjalny czytelnik jej książki musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy odpowiada mu taka forma reportażu.

Większość bohaterów ,,Zawsze pięknych" jest dobrze scharakteryzowana, ale nie jest trudno zauważyć, że są oni, po pierwsze - oczywiście sobą, po drugie - typami ludzi, których najłatwiej spotkać w Indiach. Ich problemy i biografia są charakterystyczne dla mas biedaków zamieszkujących slumsy, co Boo podkreśla przeplatając opisy ich problemów z fragmentami wyrażającymi uniwersalne prawdy, takimi jak ten, który zamieściłam u góry tej recenzji.

,,Zawsze piękne" to książka wstrząsająca i odwołująca się do empatii i poczucia sprawiedliwości odbiorcy. Mam wobec niej tylko jeden zarzut - jest ona zbyt dosłowna. Boo zarzuca czytelnika kolejnymi okropieństwami w taki sposób, jakby nie potrafił on samodzielnie myśleć i należałby mu nachalnie podsuwać pod nos kolejne odrażające obrazki. Jest to dość irytujące, ale nie na tyle, by móc uznać to za wadę dewaluującą całą pracę Boo.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

*Boo Katherine, Zawsze piękne, Kraków 2013, s. 168.
*Boo Katherine, Zawsze piękne, Kraków 2013, s. 59-60.

środa, 12 listopada 2014

Mendoza niesarkastycznie [Eduardo Mendoza ,,Walka kotów"]

Eduardo Mendoza jest jednym z najpopularniejszych współczesnych pisarzy hiszpańskojęzycznych. Jego proza jest ściśle związana z dziejami hiszpańskiej wojny domowej toczącej się w latach 1936-1939 i kulturowymi przemianami z lat 70. Jego debiut, wydana w 1975 roku  ,,Prawda o sprawie Savolty", zbiegł się w czasie ze śmiercią generała Franco, przez co Mendoza i jego powieści stały się mimowolnymi symbolami nowego porządku. W 2010 roku za sprawą ,,Walki kotów" pisarz zdobył jedną z najważniejszych hiszpańskich nagród literackich - Premio Planeta. 

Eduardo Mendoza,
,,Walka kotów"
Wydawnictwo Znak,
stron 424.
Znawca historii sztuki, Anthony Whitelands, zostaje zaproszony do Madrytu przez arystokratę będącego w posiadaniu pokaźniej kolekcji obrazów. Po wycenieniu niewiele wartych płócien, Anthony'emu zostaje zaprezentowany rodzinny skarb - nieznany akt autorstwa Velazqueza. Hiszpański możny  chce sprzedać obraz, by mieć pieniądze na godne życie zagranicą podczas wojny domowej, która zbliża się wielkimi krokami. Anglik, podobno rozsądny i inteligentny, daje się wmieszać w międzynarodową aferę, którą napędzają kręgi faszystów i komunistów oraz trzy piękne kobiety. Zagubienie bohatera potęguje niejasne tło społeczno-polityczne dążącego do rewolucji Madrytu lat 30. 

Fabuła ,,Walki kotów" powinna budzić uznanie amatorów kryminalnych zagadek, afer szpiegowskich oraz... trójkątów miłosnych. Powieść otwiera list Anthony'ego skierowany do jego kochanki Catherine. Znawca sztuki kończy zakazany romans z żoną przyjaciela i wyrusza do Madrytu, by wykonać zlecenie dane mu przez hochsztaplera z branży. Powieść rozpoczyna się interesująco: czytelnik powoli zapoznawany jest z najważniejszymi wątkami książki i nie może oderwać się od lektury, by nie mieć poczucia niedopowiedzenia. Potem atmosferę psują bohaterowie, którzy zachowują się coraz mniej racjonalnie. Swoim zachowaniem najbardziej irytuje Paquita, córka właściciela obrazu, która została przedstawiona jako niebywale rozsądna, ale jej zachowania zdecydowanie nie można określić tym przymiotnikiem.

Wbrew zapowiedziom wydawcy, zaskakująco małe znaczenie dla rozwoju akcji ,,Walki kotów" ma obraz Velazqueza. Sprawa zaginionego płótna, która miało determinować wszelkie poczynania Whitelandsa w rzeczywistości jest zaledwie pobocznym wątkiem powieści, w której najważniejsza okazała się Wielka Historia tocząca się na oczach i przy udziale bohaterów. Ważność tego wątku Mendoza podkreślił włączając do swojej książki postacie historyczne takie jak Francisco Franco, Manuel Azaña i José Antonio Primo de Rivera. Szczególnie ważną rolę odegrał w tej powieści ostatni z wymienionych panów. Primo de Rivera był przewodniczącym narodowo-syndykalistycznej partii Falanga, która co i rusz pojawia się na kartach tej powieści. Żaden inny ruch polityczny nie został przez Mendozę lepiej scharakteryzowany. Przy opisie spotkań członków Falangi, relacji między nimi i ich poglądów pisarz oddał nastroje panujące w Hiszpanii stojącej u progu wojny domowej. Nie jest przesadą twierdzenie, że ,,Walka kotów" jest wyrazem historycznych zainteresowań Mendozy.

Przypuszczam, że za sukcesem ,,Walki kotów" na Półwyspie Iberyjskim stoi to, że jest to książka, której atmosferę potrafią odczuć tylko ludzie emocjonalnie związani z hiszpańską wojną domową. Szczególnie dobrze widać to w prezentacji postaci młodego Primo de Rivery, który zmierza donikąd, co potrafi wyczuć przeciętny czytelnik, ale prawdziwy sens i sposób pojawienia się tego bohatera w powieści Mendozy zrozumie tylko ktoś, dla kogo lata 1936-1939 nie są tylko preludium do II wojny światowej. Mnie ta lektura nie uwiodła, ale nie dlatego, że sama w sobie jest kiepska, tylko dlatego, że zbyt wiele się po niej spodziewałam. Losy znawcy sztuki, który wpada na trop koalicji rządzących nie do końca wydają mi się wiarygodne. ,,Walkę kotów" traktuję raczej jako zjawisko socjologiczne (lub tekst o pewnym zjawisku socjologicznym), niż powieść, zaryzykujmy, rozrywkową. W pierwszej z tych kategorii, ,,najwybitniejsza powieść Mendozy" sprawdza się o wiele lepiej.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

wtorek, 4 listopada 2014

Norweskie spotkanie na szczycie [Jo Nesbø ,,Czerwone gardło"]

Przez wiele lat, właściwie od początku mojego zainteresowania literaturą, konsekwentnie odrzucałam kryminały. Teraz wydaje mi się to zabawne, ponieważ zawsze pasjonowałam się zakazanym owocem: lekturę czasopism zaczynałam od rubryk opisujących panujące bezprawie, oglądałam seriale i reportaże detektywistyczne. Tylko powieściowe kryminały znajdowały się u mnie na cenzurowanym. Moje upodobania literackie zmieniły się dzięki sile perswazji zamiłowanej w kryminałach AnnRK oraz Jo Nesbø i jego ,,Czerwonemu gardłu"

Jo Nesbø,
,,Czerwone gardło",
Wydawnictwo Dolnośląskie,
stron 424.
Harry Hole to człowiek o wielu twarzach: introwertyk, alkoholik, wierny przyjaciel i genialny śledczy, któremu podczas rutynowych działań policyjnych, udaje się wpaść na trop przemyconego do Norwegii karabinu snajperskiego Märklin. Najprawdopodobniej w sprawę zamieszane są kręgi neofaszystów. W tym samym czasie, w pobliżu miejsca, w którym spotyka się ta grupa, policja znajduje starego hitlerowca z poderżniętym gardłem. Hole szybko zauważa, że to nie przypadek i rozwiązania obu tych spraw szuka w przeszłości, w ostatnich latach trwania II wojny  światowej. 

W 2004 roku, w plebiscycie czytelników, ,,Czerwone gardło" zdobyło tytuł norweskiego kryminału wszech czasów. Skandynawskie kryminały już od lat cieszą się dobrą opinią czytelników i krytyków, więc miano najlepszego z najlepszych zobowiązuje do prezentowania pewnego poziomu. Poziom Nesbø to zawiła intryga, wyrazisty główny bohater, mnóstwo dobrze scharakteryzowanych bohaterów drugoplanowych, dwie płaszczyzny czasowe i rozbudowane tło obyczajowe. Jednak nagromadzenie tylu elementów nie sprawia, że książka jest dobra, należy je jeszcze odpowiednio połączyć w taki sposób, by czytelnik nie tylko nie zmęczył się tym, co dostał, ale by chciał jeszcze więcej. Nesbø ta sztuka udała się bez zarzutu.

Ogromnym atutem wszystkich książek Nesbø jest ich główny bohater, Harry Hole. To dzięki jego determinacji norweska policja zainteresowała się sprawą Märklina. Próba wyjaśnienia tej sprawy, prezentacja bohaterów oraz zawiązanie akcji zajmują pierwsze sto, sto pięćdziesiąt stron tej książki. Wszystko odbywa się błyskawicznie, ale dopiero po przebrnięciu przez ten wstęp, akcja pędzi jak oszalała, jednocześnie sprawiając wrażenie powolnej. To bardzo interesujący zabieg, który Nesbø osiągnął przeplatając wątek kryminalny z obyczajową częścią fabuły ,,Czerwonego gardła". Uczuciowe perypetie Hole stanowią przyjemną odskocznię od pościgu za mordercą oraz wydarzeń wojennych, choć nawet podczas spotkań z piękną Rakel, Harry nie może pozwolić swoim szarym komórkom na odpoczynek. Podobnie jak czytelnik.

W tej książce znajduje się jednak mnóstwo rozdziałów, w których nie uświadczymy charyzmatycznego głównego bohatera. Akcja tych rozdziałów rozgrywa się w różnych miejscach Europy w latach 1942-1967. Szczególnie ważne dla rozwoju fabuły są wydarzenia rozgrywające się w latach wojennych. Za ich pomocą Nesbø nie tylko wprowadził dodatkowy, bardzo ważny, wątek do swojej powieści, ale też rozprawił się z narodowym mitem zwycięskiej w wojnie Norwegii. Historyczny smaczek w tej postaci bardzo przysłużył się tej książce.

,,Czerwone gardło" to bardzo dobry kryminał, który nie męczy nagłymi zwrotami akcji (jest ich niewiele i są one bardzo dobrze wplecione w akcję), nie obrzydza krwawymi scenami i nie irytuje wszechwiedzącym detektywem. Jest to jedna z najlepiej skomponowanych książek, jakie miałam przyjemność czytać i głównie z tego powodu mogę polecić ją wszystkim miłośnikom literatury, nawet tym, którzy tak jak ja do niedawna, nie gustowali w kryminałach. Może i im uda się za sprawą tej książki przejść na dobrą stronę mocy?

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

niedziela, 2 listopada 2014

Podsumowanie października

Niecałe dwa dni temu nastał jeden z najbardziej przez mnie nielubianych miesięcy w roku - listopad. W tym roku z wyjątkowo dobrym nastawieniem podchodzę do tego ponurego miesiąca, ponieważ mijający właśnie październik pod każdym względem skończył się dla mnie dobrze i dlatego że już za trzydzieści dni będę mogła zmienić kartkę w kalendarzu na grudniową. Nie ukrywam, moją ulubioną. Jeszcze tylko trzydzieści dni...

Na rozgrzewkę trochę statystyki. W październiku przeczytałam siedem książek:
1. Jo Baker ,,Dworek Longbourn",
2. Egon Erwin Kisch ,,Jarmark sensacji",
3. Krzysztof Koehler ,,Wnuczka Raquela",
4. Ashi Dorji Wangmo Wangchuck ,,Skarby Królestwa Grzmiącego Smoka",
5. Ryszard Kapuściński ,,Cesarz",
6. Roland Barthes ,,Światło obrazu"
7. Sophie Shrestha i Romio Shrestha ,,W poszukiwaniu grzmiącego smoka".

Idealny listopad 
Jak zwykle, najwięcej czasu na czytanie znalazłam w ostatnich dniach miesiąca (czyli podstawowej jednostki rozliczeniowej w moim systemie statystycznym) i nie zdążyłam doczytać wszystkiego w odpowiednim czasie, więc w powyższej liście nie uwzględniam ,,pozaczynanych" książek. Bezapelacyjnie największe wrażenie zrobiły na mnie dwie pozycje: ,,Cesarz" Kapuścińskiego i ,,Jarmark sensacji" Kischa. Do obu tych książek dotarłam za sprawą jednej z moich prowadzących na studiach, za co bardzo jej dziękuję. ,,Cesarza" przeczytałam i zrecenzowałam (zapraszam do lektury) już ponad rok temu i teraz tylko odświeżyłam sobie tę lekturę, z tym że spojrzałam na nią od zupełnie innej strony. Jak się dowiedziałam, Kapuściński miał wyjątkowo bujną wyobraźnię i lubił jej wytwory przelewać na papier. To jest sprawa na osoby wpis/artykuł, ale nie zmienia to faktu, że Kapuściński geniuszem był i basta.

Pod względem blogowo-czytelniczym listopad zapowiada się dla mnie bardzo pracowicie. Po pierwsze, koniecznie muszę w końcu napisać i opublikować recenzje książek przeczytanych nawet przez kilkoma miesiącami. Znajdują się wśród nich pozycje między innymi Nesbo i Kapuścińskiego oraz kilka książek, których recenzje opublikuję w cyklu ,,Klasyka mniej znana". Są to interesujące lektury, z którymi warto się zmierzyć, nawet jeśli zazwyczaj nie sięgamy po aż tak wiekowe teksty. Po drugie, chciałabym w końcu przeczytać przynajmniej kilka książek, które zalegają na mojej półce od kilku miesięcy i nie doczekały się jeszcze lektury. Po trzecie, trzydziestego pierwszego listopada planuję zakończyć, a przynajmniej zawiesić, wyzwanie Odkrywamy białe plamy. Z tego powodu proszę Was o zgłoszenie do tego czasu wszystkich zaległych recenzji. Dla najbardziej pracowitych przewiduję upominki książkowe, więc sumienność w tym względzie jest w Waszym interesie :)

To wszystko na dzisiaj, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca