piątek, 26 grudnia 2014

Co Franca znalazła pod choinką? #2

Już w zeszłym roku pisałam, że moi bliscy nigdy nie mieli problemu z wybraniem dla mnie prezentów. W tym roku dodatkowo wskazałam im księgarnie, w których znajdą książki, które upatrzyłam sobie już dawno temu. W ten sposób zrezygnowałam z elementu zaskoczenia, który jest najprzyjemniejszą okolicznością towarzyszącą otwieraniu prezentów, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Na szczęście Mikołaj i tak postanowił sprawić mi niespodziankę w postaci... o tym napiszę później. Teraz zapraszam na krótki przegląd książek, które dostaliśmy ja oraz mój brat. 

Moje prezenty
1. Jacek Dehnel ,,Lala" -  ,,Tak pięknie z pierwszym etapem życia nikt się jeszcze nie żegnał" - Dariusz Nowacki o ,,Lali" 
2. Heinrich Kramer ,,Młot na czarownice" - Nie mogłam oprzeć się tej książce. Żałuję tylko, że nie jest to kompletne tłumaczenie oryginału. 
3. Rebecca Gable ,,Bracia Hioba" - Kilka miesięcy temu recenzje tej książki pojawiały się na blogach jak grzyby po deszczu. Co najważniejsze, wszystkie były pozytywne. 
4. Ida Fink ,,Podróż" - ,,Podróż" to jedyna książka z tej listy, którą kupiłam pod wpływem chwili. Przytoczę kilka pierwszych zdań tej powieści:
,,Stojąc w oknie, pomyślała: niech spadnie gwiazda. Była przesądna, wszyscy wtedy byli przesądni, każdy na swój własny, sobie tylko znany sposób. Miała spory zapas własnych zabobonów, ale gwiazd spadających w nim nie było - był to przesąd romantyczny, zbyt trudny do spełnienia."
5. Agnieszka Wójcińska ,,Reporterzy bez fikcji" - Kręciłam się koło tej książki od miesięcy, cieszę się, że w końcu ją mam. 
6. Pod red. Andrzeja Markowskiego ,,Wielki słownik poprawnej polszczyzny" - Przeglądanie tego słownika stało się moim nowym uzależnieniem.

Prezenty najlepszego brata na świecie
Mój brat jest wierny swoim ulubionym gatunkom literackim: s-f i fantastyce. Do nich zaliczają się wszystkie książki, które kilka dni temu dostał od Mikołaja. Muszę przyznać, że jego zamiłowanie do nich sprawiło, że mam coraz większą ochotę na zagłębienie się w książki, których akcja rozgrywa się w nieciekawej przyszłości lub w świecie kompletnie odmiennym od mojego. Z powyższego stosika mam zamiar w pierwszej kolejności podebrać mu pięknie wydanego ,,Marsjanina", ,,Nigdziebądź" i ,,Drogę". 

Tak prezentują się wszystkie nasze świąteczne nowości. Jegomość pomiędzy nimi to Naturalizm - miś, którego dostałam jako niespodziankę. Musicie przyznać, że prezentuje się wspaniale :). 


Mam nadzieję, że Wy również jesteście zadowoleni z tego, co znaleźliście pod choinką. Z czystej ciekawości, zapytam: dostaliście jakieś książki? Jeśli tak, pochwalicie się jakie - niech Wam pozazdroszczę :)

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

środa, 24 grudnia 2014

Kolejny nudny wpis z życzeniami

Nudny? To słowo nie pasuje do klimatu Świąt Bożego Narodzenia, ale przyznajmy, czytanie dziesiątek postów z życzeniami w końcu staje się nużące. Czy aby na pewno?

Boże Narodzenie to czas, w którym kicz przestaje być kiczem, komercja komercją i wszyscy są szczęśliwi, ponieważ mogą złożyć sobie życzenia i przełamać się opłatkiem. Co takiego mają w sobie te święta, że świat na chwilę staje się lepszy? Nie wiem i niekoniecznie chcę wiedzieć, na pewno nie w tej chwili. Teraz chcę cieszyć się atmosferą najbliższych dni i chcę, żebyście Wy również się nimi radowali, dlatego życzę Wam tego, aby tegoroczne Święta były tak piękne, jak w Waszych wyobrażeniach

Zapraszam również do wysłuchania kolędy, którą na pewno wieczorem będziecie śpiewać w swoich domach. Brawurowa interpretacja tekstu Franciszka Karpińskiego przez Stanisława Soykę na pewno wprowadzi Was w świąteczny nastrój. 


Wesołych Świąt!

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

wtorek, 16 grudnia 2014

Cynizm naszych czasów [Nadine Gordimer ,,Znaleziony"]

Nadine Gordimer to południowoafrykańska laureatka literackiej Nagrody Nobla z roku 1991. Komisja noblowska uzasadniła jej wygraną następującymi słowami: ,,Otrzymała ją ta, która przez swą wspaniałą epikę stała się na wieki dobrodziejstwem dla ludzkości". Są to bardzo górnolotne, żeby nie powiedzieć wyświechtane słowa, które w głowie każdego czytelnika powinny zapalać lampeczkę ,,Uwaga, bzdura!”. Gordimer udało się obronić swoją prozę przed tym określeniem. Nie czytając książek jej autorstwa, znając tylko jej biografię można założyć, że duży udział miała w tym trudna tematyka, wokół której pisarka stale oscylowała oraz że nie bez znaczenia pozostawał specyficzny styl, który kilkaset lat temu z pewnością określono by jako nieprzystający kobiecie. Postaram się rozstrzygnąć tę kwestię na podstawie lektury wydanej w 2001 roku powieści ,,Znaleziony” ('The Pickup”).

Nadine Gordimer,
,,Znaleziony",
Wydawnictwo M,
stron 312.
Zacznę od tematyki i fabuły. Pewnego dnia Julie Summers psuje się samochód. W warsztacie, do którego go oddaje, poznaje Abdula/Ibrahima. Z czasem ci bohaterowie zakochują się w sobie, ale nie mogą cieszyć się swoją miłością, ponieważ wszystko (obyczaje, konwenanse, los, urząd do spraw emigracyjnych) chce ich rozdzielić. Każde z nich pochodzi z tzw. innych światów. Oboje, w chwili gdy ich poznajemy, mieszkają w Republice Południowej Afryki; Julie jest jej obywatelką, córką angielskich emigrantów, on nielegalnym imigrantem z bliżej nieokreślonego arabskiego kraju. Łącząca ich miłość z wielu powodów wystawiana jest na ciężkie próby.

Z powyższego opisu fabuły wynika, że nad wyrost nazwałam tematykę tej książki trudną. Związek dwojga ludzi pochodzących z różnych środowisk jest znanym już i wielokrotnie wykorzystywanym motywem literackim. Nowatorstwo (nie jestem pewna, czy to odpowiednie słowo, ale zdecydowałam się je tutaj zamieścić) Gordimer polega na tym, że w jej powieści ważniejsze od tego, co dzieje się z bohaterami, ważniejsze jest to, dlaczego ów coś się dzieje. W przypadku ,,Znalezionego” opis, na przykład, konfliktów między kochankami schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca motywom, przez które te sprzeczki wybuchały. Już pobieżne spojrzenie na literackie i społeczne zainteresowania pisarki zdradzi nam przyczyny zmian w relacji Julie i Ibrahima.

W każdej notce biograficzne Gordimer jest napisane, że pisarka była zaangażowana w zwalczanie apartheidu, a w swojej twórczości poruszała sprawy konfliktów społecznych i psychologicznych następstw rasizmu w RPA. Wszystkie te informacje można wyczytać również ze ,,Znalezionego”. Zarówno Julie, jak i Ibrahim nie potrafią odnaleźć się w swoich środowiskach. Ona za wszelką cenę próbuje odciąć się od bogatych rodziców i ich przyjaciół, on, pomimo miłości, jaką darzy rodzinę, czuje, że życie w pustynnej wiosce nie jest dla niego. Ibrahim całe swoje życie podporządkowuje marzeniu o otrzymaniu pozwolenia na pobyt w ,,normalnym kraju”. Ona zaś czuje, że swoją enklawę odnalazła tam, skąd on za wszelką cenę chce uciec. Czytelnik każdemu z nich chce powiedzieć ,,Rozumiem cię”.

Fabuła i tzw. drugie dno tej książki jednoznacznie i stereotypowo wskazują na to, że jej autorką jest kobieta. Oczywiście to prawda. Szkopuł tkwi w tym, że ta kobieta pisze jak mężczyzna. Narracja Gordimer jest konkretna, nastawiona na przekazanie informacji, a nie na urodę języka (choć nie sposób mu jej odmówić). Dialogi zazwyczaj wplecione są w tekst główny, wielokrotnie bez zaznaczenia, kto mówi. Początkowo ten zabieg wymaga od czytelnika maksimum skupienia, jakie ten potrafi z siebie wykrzesać, potem lektura staje się automatyczna.

Gordimer pisze w tej książce o braku umiejętności zrozumienia drugiego człowieka, o pozornej empatii i przede wszystkim o tym, jak wielki wpływ na ludzkie życie i ludzką psychikę ma polityka. Nie współczesna polityka reprezentowana przez wybrane jednostki, ale zasady stworzone na jej gruncie, które potrafią zniszczyć czyjeś życie. Prawdziwie tragiczne jest jednak to, że tych zasad nie można znieść, aby nie zapanował chaos. Niektórzy od dnia narodzin skazani są na walkę, a niektórzy na komfort życia w luksusie. Grupy te nie mają szansy zrozumieć się nawzajem, więc... czy to też nie jest już chaos? Czy wszyscy jesteśmy więc na niego skazani? Gordimer nie daje odpowiedzi i nie chce stawiać pytań. Obie te czynności pozostawia czytelnikowi. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu M. 

czwartek, 11 grudnia 2014

Przyjemne z pożytecznym [,,English Matters", ,,English Matters Women Only", ,,English Matters Men Only", ,,Français présent" i ¿Español? Sí, gracias"]


Prawie każdy z nas uczy się  jakiegoś języka obcego. W moim przypadku padło na języki angielski, francuski i hiszpański. Staram się ich nauczyć, korzystając z różnych sposobów. Jednym z nich jest zetknięcie się z żywym językiem za pomocą czasopism wydawanych przez Colorful Media. Ich specyfikę opisałam w kilku ostatnich postach, w których prezentowałam Wam archiwalne już numery (między innymi w tym).  Tym razem zapraszam na przegląd najnowszych numerów magazynów ,,English Matters", ,,English Matters Women Only", ,,English Matters Men Only", ,,Français présent" i ¿Español? Sí, gracias". Zapraszam do lektury.


,,English Matters" 49/2014
Najnowszy numer czasopisma ,,English Matters" składa się z jedenastu artykułów podzielonych na osiem działów i został całkowicie opanowany przez Benedicta Cumberbatcha. Bez względu na to, czy jesteście jego fanami, wielbicielami serialu ,,Sherlock" czy miłośnikami jego najnowszego filmu ,,Gra tajemnic", znajdziecie w tym numerze coś dla siebie. Artykuły pośrednio i bezpośrednio dotyczące tego autora zaliczają się do najobszerniejszego działu ,,People and Lifestyle". Oprócz nich znajdziemy w nim jeszcze wywiad z Markiem Wałuskim, autorem książki ,,Wałkowanie Ameryki" zatytułowany ,,Destination: America". Rozmówca Karoliny Kaim opowiada o tym, w jaki sposób młodzi ludzie mogą poznać obcą kulturę i co skłoniło go do napisania książki. Dla nas, ,,blogerów książkowych", bardziej interesujące mogą być tylko artykuły ,,Vlogging It Out", którego autor wysuwa konkluzję, że vlogi są ulepszoną wersją zwykłych blogów (ma rację?) i ,,To Coin a Phrase", dzięki któremu poznamy kilka sztucznie utworzonych, głównie przez pisarzy, zwrotów i powiedzeń. W kolejnych artykułach możemy przeczytać co nieco o dronach, Pekinie i o kwocie, którą powinniśmy odłożyć na spokojną emeryturę. Dział ,,Conversation Matters" składa się z tylko jednego tekstu, tym razem jest to ,,Telephoning in English". Najprawdopodobniej z założenia miał to być najbardziej ,,życiowy" tekst, ale moim zdaniem większość zawartych w nim wskazówek jest doskonale wszystkim znana. Na koniec został nam artykuł ,,Let's Get Movin'', za pomocą którego Roberto Galea próbuje przekonać czytelników do regularnych ćwiczeń, np. z Tracy Anderson lub Mel B. 

,,English Matters Women Only"
Aby zorientować się w tematyce tego numeru, wystarczy spojrzeć na nazwy działów, w które pogrupowane są artykuły: ,,Beauty", ,,Mutual Attraction", ,,Celebs", ,,Budget", ,,Travel" i ,,Leisure". Nie trudno się zorientować, że jest to bardzo stereotypowe ujęcie kobiecych zainteresowań. Gwiazdami tego numeru są aż trzy znane twarze: Miranda Kerr, Channing Tatum i Seal (Anna Rozmus rozkłada na czynniki pierwsze jego największy kit ,,Kiss from a Rose"). Dla pań lubujących się w dbaniu o urodę przygotowano aż cztery teksty: ,,Botox: A Safe Poison" (,,English Matters" przygotowało FAQ wyjaśniające wiele kwestii związanych z tym zabiegiem), ,,Natural Beauty in the Fridge" (w tym artykule znajdziecie kilka przepisów na domowe maseczki), ,,A Cosmetic Exercise" i ,,Internet to the Rescue". W trzech kolejnych artykułach można przeczytać o tym, czego mężczyźni wymagają od kobiet, jak można sprawdzić, czy mężczyzna jest... gejem oraz jak skutecznie negocjować wysokość pożyczki lub prosić o awans. Na koniec Robin Das zachęcania do odwiedzenia romantycznego Nottingham, a Katarzyna Tutak zachęca do zapoznania się z krótką historią... piżamy.

,,English Matters Men Only"
Wydanie dla mężczyzn moim zdaniem jest o wiele ciekawszego od wydania dla kobiet. Wachlarz tematyczny jest o wiele szerszy, a słownictwo doskonale dobrane do idei numeru. Wydanie dla pań w tym starciu broni się jedynie piękną okładką. Zapraszam na szybki przegląd artykułów, z którymi zetkniecie się czytając ,,Men Only". Na dział ,,Technology" składają się dwa teksty: ,,Application is a Man's Best Friend" (czyżby?) i ,,Humble Abode? - the House of Bill Gates".Kolejny dział ,,Naked Truth" zawiera kolejne trzy artykuły ,,Food of Love", ,,Naughty, Naughtier, The Naughtiest" i ,,The Pirelli Calendar - Iconic or Tyre-d". Wszystkie te teksty w pewnym sensie dotyczą kobiet: pierwszy jest o afrodyzjakach, drugi o ,,znawcach kobiet", którym przoduje Hugh Hefner, trzeci zaś o słynnym Kalendarzu Pirelli. O kobietach jest również artykuł ,,Superior Girl". Co ciekawe, tekst ten jako jedyny znajduje się w dziale ,,Career" - czyżby władcze karierowiczki były największą zmorą pracujących panów? Pozostałe artykuły pogrupowane są w cztery działy, ale wszystkie dotyczą męskich zainteresowań takich jak zegarki (,,Watching the Wrist"), książki (,,Hitting the Books" - nawiasem mówiąc, dlaczego podobny artykuł nie znalazł się w wydaniu dla kobiet?!), ćwiczenia (,,Gyming it!") i sporty ekstremalne (,,Yes for Wings, no for Wimps - the X Games"). Tradycyjny artykuł o podróżach tym razem zachęca odbiorców do wyprawy do Trentino-Alto Adige w północnych Włoszech.

,,Français présent" 30/2014
Nie sądzicie, że ta okładka jest piękna? Oprawa graficzna tego numeru jest  dopracowana w najmniejszych szczegółach dzięki czmu całość prezentuje się świetnie. Miło jest uczyć się języka z takiego cudeńka. Szczególnie polecam Wam dwa artykuły z tego numeru: ,,La Françafrique: mythe ou réalité", którego autor rozprawia się z mitem(?) frankofońskiej Afryki i ,,Bruges: la perle du nord". Drugi z tych tekstów nadawałby się do działu ,,Voyage" razem z artykułem ,,Le pont du Gard: un pont hors du commun", ale trafił do ,,Actualités".Wielbicieli sztuki z pewnością zainteresują artykuły o Marcu Levym, pisarzu tłumaczonym na kilkadziesiąt języków, i Indili, wschodzącej gwieździe muzyki popularnej, a zainteresowanych kontaktami polsko-francuskimi tekst ,,Un Français en Pologne. Des calendriers et des traditions différentes". Bardzo nietypowy, ale przez to ciekawy jest artykuł ,,Que faire des vieux trains?" który przybliża odbiorcom kwestię recyklingu pociągów.


¿Español? Sí, gracias 28/2014
Lektura tego magazynu jest dla mnie wyzwaniem, ponieważ język hiszpański znam na poziomie podstawowym i większość artykułów czytam na zasadzie ,,a nóż coś zrozumiem". Na szczęście potężny słownik i ,,Gramatyka" zawsze służą mi pomocą. Czasami jednak to nie wystarczy. Artykuł ,,La importancia de las abejas en el mundo" (,,Znaczenie pszczół dla świata") jest przeznaczony dla poziomu C1. Oczywiście, nie udało mi się przeczytać go ze zrozumieniem, więc proszę o wrażenia z jego lektury osoby, które język hiszpański znają naprawdę dobrze i które miały już okazję sięgnąć po ten numer. Jego mocnym punktem z pewnością jest biograficzny tekst o Felipe VI, nowym królu Hiszpanii. W tym numerze pojawia się jeszcze jedna osobistość - Christopher von Uckermann, muzyk obdarzony ładną buzią i przyjemnym głosem. Współczesną Hiszpanię możemy też poznać dzięki artykułom: ,,Las carreras as universitarias con mas futuro en Espana" (z tego można się dowiedzieć, jakie kierunki warto studiować, by w przyszłości nie mieć problemów ze znalezieniem pracy) i ,,Toledo, ciudad medieval". Po lekturze numeru proponuję Wam przetestowanie przepisu na caballa con escabeche (makrelę w marynacie). Wątpię w walory smakowe tego dania, ale na pewno nie odmówię przepisowi na nie językowej wartości :)

Na koniec muszę zadać Wam tradycyjne już pytanie: które z czasopism najbardziej Was zainteresowało? Może chcielibyście przeczytać jeden z wymienionych artykułów w znanym sobie języku? Będę wdzięczna za każdą odpowiedź.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Za egzemplarze dziękuję wydawnictwu Colorful Media.

piątek, 5 grudnia 2014

Żmija na Wawelu [Kamil Janicki ,,Damy złotego wieku"]

Bohaterki Kamila Janickiego, postacie autentyczne, to kobiety, które zdecydowanie wyróżniały się wśród niewieściego rodu swoich czasów. Oczywiście, nie zawsze pozytywnie. O ile ,,Pierwsze damy II Rzeczpospolitej" stanowiły pewien wzór do naśladowania, to ,,Upadłe damy II Rzeczpospolitej" z pewnością nie. Najbardziej niejednoznaczne w ocenie są bohaterki trzeciej książki Janickiego a zarazem ósmej części serii ,,Prawdziwe historie" - ,,Dam złotego wieku".

Kamil Janicki,
,,Damy złotego wieku,
wydawnictwo Znak,
stron 493.
Tytułowe damy to Bona Sforza, Elżbieta Habsburżanka, Barbara Radziwiłłówna i Anna Jagiellonka Najważniejsza jest Bona, która jest wiodącą postacią dwóch rozdziałów, oraz co najmniej ważną wszystkich pozostałych. Jej wybór na najistotniejszą postać tej książki nie jest przypadkowy - Bona miała wyczucie polityczne, była sprytna i przebiegła, gdyby napotkała w Polsce na nieco bardziej przychylne ,,białogłowim rządom" otoczenie, mogłaby przejść do historii jako władczyni równie utalentowana co Izabela Kastylijska czy Elżbieta Tudor. Z dwóch jej znienawidzonych synowych, Habsburżanki i Radziwiłłówny, Janicki upodobał sobie tę drugą, bardziej wyrazistą. Potulna Elżbieta nawet na kartach tej książki nie została obdarzona jakimkolwiek temperamentem. Dziwi nieco kreacja Barbary Radziwiłłówny, szczwanej jak cały jej ród. Jej postać została w tej książce niemalże wyidealizowana; winą za wszelkie przypisywane jej przywary autor obwinia Mikołaja Czarnego, któremu rzeczywiście przez całe życie daleko było od świętości, zresztą najprawdopodobniej tak jak jego kuzynce. Anna Jagiellonka, od dziecka uważana za niewartą zainteresowania, dopiero pod koniec życia dała wyraz swojemu silnemu charakterowi i determinacji. To dzięki niej w Polsce władzę przejęła dynastia Wazów - potomkowie Jagiellonów.

W przeciwieństwie do pozostałych części wspomnianej serii, w ,,Damach złotego wieku" nie zastosowano podziału jeden rozdział-jedna postać. Ich nazwy na to wskazują, ale ich tytuły są jedynie koniecznym zabiegiem porządkującym spis treści. Losy tytułowych dam są tak ze sobą splątane, że rozdzielenie ich, nawet blisko pięćset lat po śmierci wszystkich heroin, byłoby niepoważne i przede wszystkim niepotrzebne.

Z lektury wynika, że Janickiemu najbardziej zależało na ukazaniu portretu psychologicznego swoich bohaterek. Nie dałoby się ich stworzyć, nie opierając się na faktach historycznych i źródłach z epoki, których w tej książce nie brakuje, jednak zabawa w odtwarzanie charakteru osoby, z którą nie miało się do czynienia, zawsze nosi znamiona wybitnie niehistorycznego gdybania. Janicki sam przyznaje, że ,,Damy złotego wieku'' nie są książką naukową. Nietrudno to zauważyć i bez wzmianki Janickiego, ale pisarz sam najlepiej wyjaśnił, jaki miał pomysł na swój najnowszy tekst:
,, ,,Damy złotego wieku" to książka przygotowana na podstawie literatury i źródeł historycznych, nie jest to jednak praca naukowa. Oceny zachowań i charakteru bohaterów, a także fabularyzowane sceny wzbogacające poszczególne rozdziały stanowią wizję autora - jedną z możliwych, ale na pewno nie jedyną. Zarazem ,,Damy złotego wieku" nie są w żadnym razie powieścią. Wszystkie wypowiedzi i cytaty wyszczególnione w książce w cudzysłowach pochodzą ze źródeł historycznych...*"
Pomimo tego, że publikacja ta nie jest powieścią, tak właśnie się ją czyta. Głównym tego powodem są liczne fabularyzowane wstawki oraz styl autora. Janicki lubi fantazjować na temat swoich bohaterek, ale nie waha się pochwalić swoim warsztatem profesjonalnego historyka, polemizując z przywołanymi kolegami po fachu. Czasami też ujawnia się i przenosi akcję (książka jest na tyle zbeletryzowana, że nie waham się użyć tego słowa) do współczesności, opowiadając o tym, jak obecnie wygląda grobowiec Bony czy jak dojechać do Neapolu. Nie jest to zbyt udany zabieg - niepotrzebnie odrywa czytelnika od zgłębiania się w staropolską rzeczywistość. Za tym, że ,,Damy złotego wieku" nie są książką stricte naukową świadczy również to, że brak w niej przypisów. Na szczęście tę wadę nadrabia rozbudowana bibliografia zawierająca aż dwieście dwanaście pozycji.

,,Damy złotego wieku" to książka o najsłynniejszych kobietach będącej u szczytu potęgi Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Kamil Janicki, oprócz wizerunku Boby Sforzy, Elżbiety Habsburżanki, Barbary Radziwiłłówny i Anny Jagiellonki, nakreśla też obraz kraju, który właśnie przeżywa lata swojej świetności jednocześnie tworząc podwaliny pod swój przyszły upadek. Pięknie wydana, ozdobiona licznymi ilustracjami książka jest lekcją historii, którą, jak to miała w zwyczaju, podporządkowała sobie władcza pani spod znaku pożerającego dziecko smoka. Zachęcam do lektury.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca
*Janicki Kamil, ,,Damy złotego wieku", Kraków 2014, s. 471. 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Znak Horyzont. 

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Podsumowanie pierwszej i zarazem ostatniej edycji wyzwania ,,Odkrywamy białe plamy"

Wszystko ma swój początek i koniec. Moje wyzwanie również. Gdy zakładałam swój blog, zachłysnęłam się wyzwaniami czytelniczymi - zgłosiłam się do kilkunastu i byłam zła, że nie nadążam za wszystkimi i że nie zgłaszam tak dużo książek jak pozostali uczestnicy. Kilka miesięcy temu zdałam sobie sprawę, że to robota głupiego i zrezygnowałam ze wszystkich wyzwań, także swojego. Tym samym zabawa Odkrywamy białe plamy przeszła do historii.

Cudo współczesnej grafiki komputerowej
Stworzyłam to wyzwanie pod wpływem chwili i bez szczególnego pomysłu na nie (co widać po niezwykle szczegółowym i dopracowanym bannerze, z którego śmieję się do dziś). Podstawowa zasada brzmiała: czytamy wszystko, co ma jakikolwiek związek z podróżami. Nie wymagałam niczego poza zgłaszaniem książek zaliczających się tematycznie do wskazanej grupy. Wyzwanie zaliczyły więc niemalże wszystkie osoby, które się do niego zgłosiły (oprócz dwóch osób, które nie zgłosiły ani jednej książki). Ile dokładnie, okaże się zaraz - zapraszam do przyjrzenia się kilku statystykom.

Razem ze mną oraz dwiema wspomnianymi osobami, do wyzwania zgłosiło się 14 osób. Największą aktywnością cały czas wykazywała się Alicjamagdalena, która zgłosiła aż 23 książki, ostatnią wczoraj, rzutem na taśmę wygrywając z Kamilem Nowakiem, który zgłosił 22 książki. Zgodnie z regulaminem, osoba, która zgłosiła najwięcej książek, otrzyma nagrodę w postaci książki-niespodzianki. Alicjo - nagroda zostanie do Ciebie wysłana, gdy na podany niżej adres e-mail, otrzymam Twój adres. Kolejną osobą, która otrzyma ode mnie książkę jest wspomniany już Kamil Nowak. W regulaminie zaznaczyłam, że drugą nagrodę otrzyma uczestnik, który moim zdaniem sięgał po najciekawsze książki. Wybór był bardzo trudny, długo się wahałam, ale w końcu musiałam podjąć decyzję. Niech pozostali uczestnicy wyzwania, wiedzą, że cenię i ich gust czytelniczy. Tymczasem Kamila proszę o wysłanie mi swojego adresu. Na wiadomości czekam pod adresem e-mail: franca.w.sieci@gmail.com. 

Kolejne świetne wyniki osiągnęły: Luka Rhei, Joanna Kulik i moja skromna osoba. Wszystkie zgłosiłyśmy po 16 książek. J. zgłosiła 9 książek, Klaudia 5, Magdalenardo 4 i AnnRK 3. Pozostałe dziewczyny zgłosiły po 1 książce. Wszystkim oczywiście gratuluję!

Łącznie zgłosiliśmy 118 książek. Ze statystyk wynika, że najczęściej sięgaliście (ja nie miałam ku temu okazji, po książki Martyny Wojciechowskiej (12 zgłoszeń) i Beaty Pawlikowskiej (10 zgłoszeń). Umiarkowaną popularnością cieszyła się również twórczość Wojciecha Cejrowskiego, Andrzeja Stasiuka, Krzysztofa Vargi, Pauliny Wilk, Piotra Kraśki, Jacka Hugo-Badera i kilku innych twórców.

Mam nadzieję, że zakończenie mojego wyzwania nie sprawi, że stracicie motywację do sięgania po literaturę podróżniczą. Byłabym przerażona, gdyby tak się stało! Tym, którzy muszą mieć nad sobą bat, pomocne mogą okazać się wyzwania i projekty Reporterskim okiem i Książkowe podróże (to drugie kończy się za 30 dni, ale jest możliwość przedłużenia go o kolejną edycję). Powodzenia!

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

wtorek, 25 listopada 2014

Ponowna wizyta u Grzmiącego Smoka [Sophie i Romio Shrestha ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka"]

Sophie Shrestha to ilustratorka, która od dziecka marzyła o tym, by zobaczyć najwyższą górę świata i spotkać mówiące tygrysy. Po studiach artystycznych wyjechała do Nepalu, gdzie spotkała swojego przyszłego męża, Romio Shrestha - ,,utalentowanego malarza tkanek i świętych zwojów buddyjskich". Obecnie para ma czworo dzieci; najstarsze z nich, Amber, zainspirowało rodziców do stworzenia baśni, której akcja rozgrywałaby się w Bhutanie. Tak powstała książeczka zatytułowana  ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka"
Sophie i Romio Shrestha,
,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka",
Wydawnictwo M,
stron 36. 

Mała Amber oraz jej tata przylecieli do Bhutanu, by spotkać się z dawno niewidzianą rodziną: kuzynem dziewczynki Tashim, jego rodzicami oraz dziadkiem maluchów, który ,,był tak stary jak bhutańskie wzgórza"*. Podczas jednej z rozmów, starzec zapewnił dzieci, że nie powinny się obawiać burz, ponieważ to tylko Grzmiące Smoki bawią się w chowanego wśród chmur. Amber i Tashi zapragnęli zobaczyć ów smoki i za radą dziadka wyruszyli w podróż do klasztoru, w którym mieszka najstarszy mnich w kraju - jedyna osoba, która wie, jak dotrzeć do hałaśliwych podniebnych stworów. 

Już od pierwszych stron widać, że głównym założeniem autorów było przekazanie dziecku, odbiorcy tego tekstu, odpowiednio przetworzonych informacji o kulturze Bhutanu oraz stworzenie w jego głowie określonego wizerunku tego kraju. Państwo Shrestha skupili się więc na masie szczegółów, które rzeczywiście odsyłają wyobraźnię czytelnika do iście sielskich obrazów. Każdy zwróci uwagę na to, że dom dziadka Amber jest malowany we wzory tygrysów, kwiatów i tęczy a mały Tashi ma swojego górskiego kucyka, którym może podróżować ,,przez wiele wiosek, w górę i w dół, przez lasy i wzdłuż szerokich, wijących się zielonych rzek"*.

Bardzo ważną, o ile nie najważniejszą, częścią tej książki są ilustracje autorstwa Sophie i Romio Shrestha. ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka" jest pomyślane tak, że na jednej stronie znajduje się tekst, maksymalnie kilkanaście linijek wydrukowanych dużą czcionką, a na drugiej ilustracja zajmująca całą powierzchnię kartki. Każdy z obrazków pod wieloma względami przypomina ten znajdujący się na okładce tej książki: stonowane, pozostające w skończonej gamie kolorystycznej barwy, nietypowa perspektywa i chwilami zaburzone proporcje. Myślę, że taka jest specyfika stylu, który artyści starali się naśladować. Ocenę ilustracji pozostawiłam małoletnim recenzentom sztuki, który orzekli, że ,,obrazki są ok". Okazało się, że nie lada gratkę stanowią dla nich  również niespodzianki w postaci niewidzialnych smoków ukrytych na każdej ze stron z tekstem. Aby je dojrzeć, dziecko musi nauczyć się grać i bawić się światłem.

Treść tej książki jest interesująca, ale sposób ich przekazu pozostawia wiele do życzenia. Autorzy stosują duże przeskoki w akcji i  pomijają fragmenty, które powinny wyjaśnić dziecku to, co dzieje się na kartach książki, którą czyta. Oto przykład, zaraz po rozmowie z dziećmi ,,lama zamknął oczy i zaczął nucić ,,Oh Mane Padma Hum", aż ściany klasztoru zadrżały po wpływem energii"*. Nie wiadomo, dlaczego lama zaczął to nucić, co oznaczają słowa jego pieśni, ani czym jest tajemnicza energia, która sprawiła, że ściany zaczęły drżeć. Dla dziecka ten fragment jest całkowicie niezrozumiały.

Ze względu na ilość stron, ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka" jest bajeczką na jeden wieczór. Jej niewątpliwym plusem jest wyjaśnianie, dlaczego dzieci nie powinny bać się burz oraz stworzenie możliwości zaznajomienia malucha z zupełnie inną kulturą.  Mimo to, tekst zdaje się jedynie dodatkiem do ilustracji, książka przypomina raczej album, niż książkę zawierającą baśń. Wskazuje na to, oczywiście rozbudowana strona graficzna, ale i prosty język oraz schematyczna fabuła. Kwestia polecenia komukolwiek tej książki zaczyna się i kończy na tym, czy właśnie takiej publikacji dana osoba poszukuje.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

*Shrestha Romio, Shrestha Sophie, ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka", Kraków 2014, s. 9.
*Shrestha Romio, Shrestha Sophie, ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka", Kraków 2014, s. 12.
*Shrestha Romio, Shrestha Sophie, ,,W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka", Kraków 2014, s. 17.

środa, 19 listopada 2014

,,Zamknijcie jej usta (...), muchy włażą"* [Katherine Boo ,,Zawsze piękne"]

,,Na Zachodzie i wśród części elit indyjskich słowo ,,korupcja" wywoływało jednoznacznie negatywne skojarzenia, ponieważ zjawisko to było postrzegane jako przeszkoda na drodze rozwoju i postępu. Jednak w przeżartym przez korupcję państwie właśnie łapówkarstwo i krętactwo stanowiły jedną z niewielu prawdziwych szans dla biednych" 
Indie dopiero od niedawna zaczęły kojarzyć się raczej z biedą, niż z Bollywood i mistycznymi aśramami. Okazało się, że podobno barwny, podobno uduchowiony kraj ma więcej problemów, niż można sobie wyobrazić. Tym samym zaczął on interesować reporterów, dla których ubóstwo i nierówność społeczna to idealne tematy do stworzenia wielkiego reportażu. W 2007 roku do podobnego wniosku doszła Katherine Boo, amerykańska dziennikarka, laureatka Pulitzera w kategorii ,,służba publiczna". Śmiem twierdzić, że jej motywacja była bardziej szlachetna, wskazuje na to jej zaangażowanie w sprawę i doświadczenie zawodowe. Swoją wizję Indii, Boo zaprezentowała w wydanej w Polsce w 2013 roku książce o zaskakującym tytule ,,Zawsze piękne". Co w Indiach jest tak pięknego?

Katherine Boo,
,,Zawsze piękne",
wydawnictwo Znak,
stron 348.
Odpowiedź brzmi: włoskie kafelki. Najpiękniejsze w Indiach są włoskie kafelki. Trochę wyolbrzymiam, ponieważ przedmiotem działań Boo nie jest cały kraj, a najbiedniejsza dzielnica Bombaju - zachwycająca egzotyczną nazwą Annawadi. Reporterka spędziła w niej trzy lata, wtapiając się w rzeczywistość żebraków, śmieciarzy i kobiet, które starają się znaleźć sobie miejsce w prężnie rozwijającym się państwie, które o nich nie dba. Dziennikarka przyznaje, że przez pierwsze miesiące była lokalną atrakcją: biała kobieta, Amerykanka (!) przybywa do jednej z dzielnic biedy, by wypytywać jej mieszkańców o ich życie. Trudno jest zbierać materiał w takich okolicznościach. O tym Boo pisze w kilkunastostronicowej części ,,Od autorki". Poza tym rozdziałem autorka w książce nie istnieje, nie poznajemy jej sądów, ani przeżyć, przez co gdyby obedrzeć tę pozycję z okładki, wspomnianej części oraz podziękowań, można by czytać ją jako solidnie osadzoną w indyjskiej rzeczywistości powieść. Ten zabieg sprawia, że pomimo dużego ładunku emocjonalnego, ,,Zawsze piękne" są idealną pozycją dla osób, które chciałaby zaznajomić się z gatunkiem jakim jest reportaż. 

Ma to też swoje złe strony. Beletryzacja reportażu automatycznie obniża jego wartość faktograficzną, głównie poprzez ,,wpychanie" w usta bohaterów słów, których oni nigdy nie wypowiedzieli. Boo sama przyznaje, że pomimo tego, że nagrała większość swoich rozmów z mieszkańcami Annawadi, parafrazowała ich wypowiedzi, by uniknąć powtórzeń oraz by ,,pomóc im dokładniej oddać ich myśli". Nie ma sensu oskarżać dziennikarki o nieuczciwość skoro o tym wspomniała, ale każdy potencjalny czytelnik jej książki musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy odpowiada mu taka forma reportażu.

Większość bohaterów ,,Zawsze pięknych" jest dobrze scharakteryzowana, ale nie jest trudno zauważyć, że są oni, po pierwsze - oczywiście sobą, po drugie - typami ludzi, których najłatwiej spotkać w Indiach. Ich problemy i biografia są charakterystyczne dla mas biedaków zamieszkujących slumsy, co Boo podkreśla przeplatając opisy ich problemów z fragmentami wyrażającymi uniwersalne prawdy, takimi jak ten, który zamieściłam u góry tej recenzji.

,,Zawsze piękne" to książka wstrząsająca i odwołująca się do empatii i poczucia sprawiedliwości odbiorcy. Mam wobec niej tylko jeden zarzut - jest ona zbyt dosłowna. Boo zarzuca czytelnika kolejnymi okropieństwami w taki sposób, jakby nie potrafił on samodzielnie myśleć i należałby mu nachalnie podsuwać pod nos kolejne odrażające obrazki. Jest to dość irytujące, ale nie na tyle, by móc uznać to za wadę dewaluującą całą pracę Boo.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

*Boo Katherine, Zawsze piękne, Kraków 2013, s. 168.
*Boo Katherine, Zawsze piękne, Kraków 2013, s. 59-60.

środa, 12 listopada 2014

Mendoza niesarkastycznie [Eduardo Mendoza ,,Walka kotów"]

Eduardo Mendoza jest jednym z najpopularniejszych współczesnych pisarzy hiszpańskojęzycznych. Jego proza jest ściśle związana z dziejami hiszpańskiej wojny domowej toczącej się w latach 1936-1939 i kulturowymi przemianami z lat 70. Jego debiut, wydana w 1975 roku  ,,Prawda o sprawie Savolty", zbiegł się w czasie ze śmiercią generała Franco, przez co Mendoza i jego powieści stały się mimowolnymi symbolami nowego porządku. W 2010 roku za sprawą ,,Walki kotów" pisarz zdobył jedną z najważniejszych hiszpańskich nagród literackich - Premio Planeta. 

Eduardo Mendoza,
,,Walka kotów"
Wydawnictwo Znak,
stron 424.
Znawca historii sztuki, Anthony Whitelands, zostaje zaproszony do Madrytu przez arystokratę będącego w posiadaniu pokaźniej kolekcji obrazów. Po wycenieniu niewiele wartych płócien, Anthony'emu zostaje zaprezentowany rodzinny skarb - nieznany akt autorstwa Velazqueza. Hiszpański możny  chce sprzedać obraz, by mieć pieniądze na godne życie zagranicą podczas wojny domowej, która zbliża się wielkimi krokami. Anglik, podobno rozsądny i inteligentny, daje się wmieszać w międzynarodową aferę, którą napędzają kręgi faszystów i komunistów oraz trzy piękne kobiety. Zagubienie bohatera potęguje niejasne tło społeczno-polityczne dążącego do rewolucji Madrytu lat 30. 

Fabuła ,,Walki kotów" powinna budzić uznanie amatorów kryminalnych zagadek, afer szpiegowskich oraz... trójkątów miłosnych. Powieść otwiera list Anthony'ego skierowany do jego kochanki Catherine. Znawca sztuki kończy zakazany romans z żoną przyjaciela i wyrusza do Madrytu, by wykonać zlecenie dane mu przez hochsztaplera z branży. Powieść rozpoczyna się interesująco: czytelnik powoli zapoznawany jest z najważniejszymi wątkami książki i nie może oderwać się od lektury, by nie mieć poczucia niedopowiedzenia. Potem atmosferę psują bohaterowie, którzy zachowują się coraz mniej racjonalnie. Swoim zachowaniem najbardziej irytuje Paquita, córka właściciela obrazu, która została przedstawiona jako niebywale rozsądna, ale jej zachowania zdecydowanie nie można określić tym przymiotnikiem.

Wbrew zapowiedziom wydawcy, zaskakująco małe znaczenie dla rozwoju akcji ,,Walki kotów" ma obraz Velazqueza. Sprawa zaginionego płótna, która miało determinować wszelkie poczynania Whitelandsa w rzeczywistości jest zaledwie pobocznym wątkiem powieści, w której najważniejsza okazała się Wielka Historia tocząca się na oczach i przy udziale bohaterów. Ważność tego wątku Mendoza podkreślił włączając do swojej książki postacie historyczne takie jak Francisco Franco, Manuel Azaña i José Antonio Primo de Rivera. Szczególnie ważną rolę odegrał w tej powieści ostatni z wymienionych panów. Primo de Rivera był przewodniczącym narodowo-syndykalistycznej partii Falanga, która co i rusz pojawia się na kartach tej powieści. Żaden inny ruch polityczny nie został przez Mendozę lepiej scharakteryzowany. Przy opisie spotkań członków Falangi, relacji między nimi i ich poglądów pisarz oddał nastroje panujące w Hiszpanii stojącej u progu wojny domowej. Nie jest przesadą twierdzenie, że ,,Walka kotów" jest wyrazem historycznych zainteresowań Mendozy.

Przypuszczam, że za sukcesem ,,Walki kotów" na Półwyspie Iberyjskim stoi to, że jest to książka, której atmosferę potrafią odczuć tylko ludzie emocjonalnie związani z hiszpańską wojną domową. Szczególnie dobrze widać to w prezentacji postaci młodego Primo de Rivery, który zmierza donikąd, co potrafi wyczuć przeciętny czytelnik, ale prawdziwy sens i sposób pojawienia się tego bohatera w powieści Mendozy zrozumie tylko ktoś, dla kogo lata 1936-1939 nie są tylko preludium do II wojny światowej. Mnie ta lektura nie uwiodła, ale nie dlatego, że sama w sobie jest kiepska, tylko dlatego, że zbyt wiele się po niej spodziewałam. Losy znawcy sztuki, który wpada na trop koalicji rządzących nie do końca wydają mi się wiarygodne. ,,Walkę kotów" traktuję raczej jako zjawisko socjologiczne (lub tekst o pewnym zjawisku socjologicznym), niż powieść, zaryzykujmy, rozrywkową. W pierwszej z tych kategorii, ,,najwybitniejsza powieść Mendozy" sprawdza się o wiele lepiej.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

wtorek, 4 listopada 2014

Norweskie spotkanie na szczycie [Jo Nesbø ,,Czerwone gardło"]

Przez wiele lat, właściwie od początku mojego zainteresowania literaturą, konsekwentnie odrzucałam kryminały. Teraz wydaje mi się to zabawne, ponieważ zawsze pasjonowałam się zakazanym owocem: lekturę czasopism zaczynałam od rubryk opisujących panujące bezprawie, oglądałam seriale i reportaże detektywistyczne. Tylko powieściowe kryminały znajdowały się u mnie na cenzurowanym. Moje upodobania literackie zmieniły się dzięki sile perswazji zamiłowanej w kryminałach AnnRK oraz Jo Nesbø i jego ,,Czerwonemu gardłu"

Jo Nesbø,
,,Czerwone gardło",
Wydawnictwo Dolnośląskie,
stron 424.
Harry Hole to człowiek o wielu twarzach: introwertyk, alkoholik, wierny przyjaciel i genialny śledczy, któremu podczas rutynowych działań policyjnych, udaje się wpaść na trop przemyconego do Norwegii karabinu snajperskiego Märklin. Najprawdopodobniej w sprawę zamieszane są kręgi neofaszystów. W tym samym czasie, w pobliżu miejsca, w którym spotyka się ta grupa, policja znajduje starego hitlerowca z poderżniętym gardłem. Hole szybko zauważa, że to nie przypadek i rozwiązania obu tych spraw szuka w przeszłości, w ostatnich latach trwania II wojny  światowej. 

W 2004 roku, w plebiscycie czytelników, ,,Czerwone gardło" zdobyło tytuł norweskiego kryminału wszech czasów. Skandynawskie kryminały już od lat cieszą się dobrą opinią czytelników i krytyków, więc miano najlepszego z najlepszych zobowiązuje do prezentowania pewnego poziomu. Poziom Nesbø to zawiła intryga, wyrazisty główny bohater, mnóstwo dobrze scharakteryzowanych bohaterów drugoplanowych, dwie płaszczyzny czasowe i rozbudowane tło obyczajowe. Jednak nagromadzenie tylu elementów nie sprawia, że książka jest dobra, należy je jeszcze odpowiednio połączyć w taki sposób, by czytelnik nie tylko nie zmęczył się tym, co dostał, ale by chciał jeszcze więcej. Nesbø ta sztuka udała się bez zarzutu.

Ogromnym atutem wszystkich książek Nesbø jest ich główny bohater, Harry Hole. To dzięki jego determinacji norweska policja zainteresowała się sprawą Märklina. Próba wyjaśnienia tej sprawy, prezentacja bohaterów oraz zawiązanie akcji zajmują pierwsze sto, sto pięćdziesiąt stron tej książki. Wszystko odbywa się błyskawicznie, ale dopiero po przebrnięciu przez ten wstęp, akcja pędzi jak oszalała, jednocześnie sprawiając wrażenie powolnej. To bardzo interesujący zabieg, który Nesbø osiągnął przeplatając wątek kryminalny z obyczajową częścią fabuły ,,Czerwonego gardła". Uczuciowe perypetie Hole stanowią przyjemną odskocznię od pościgu za mordercą oraz wydarzeń wojennych, choć nawet podczas spotkań z piękną Rakel, Harry nie może pozwolić swoim szarym komórkom na odpoczynek. Podobnie jak czytelnik.

W tej książce znajduje się jednak mnóstwo rozdziałów, w których nie uświadczymy charyzmatycznego głównego bohatera. Akcja tych rozdziałów rozgrywa się w różnych miejscach Europy w latach 1942-1967. Szczególnie ważne dla rozwoju fabuły są wydarzenia rozgrywające się w latach wojennych. Za ich pomocą Nesbø nie tylko wprowadził dodatkowy, bardzo ważny, wątek do swojej powieści, ale też rozprawił się z narodowym mitem zwycięskiej w wojnie Norwegii. Historyczny smaczek w tej postaci bardzo przysłużył się tej książce.

,,Czerwone gardło" to bardzo dobry kryminał, który nie męczy nagłymi zwrotami akcji (jest ich niewiele i są one bardzo dobrze wplecione w akcję), nie obrzydza krwawymi scenami i nie irytuje wszechwiedzącym detektywem. Jest to jedna z najlepiej skomponowanych książek, jakie miałam przyjemność czytać i głównie z tego powodu mogę polecić ją wszystkim miłośnikom literatury, nawet tym, którzy tak jak ja do niedawna, nie gustowali w kryminałach. Może i im uda się za sprawą tej książki przejść na dobrą stronę mocy?

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

niedziela, 2 listopada 2014

Podsumowanie października

Niecałe dwa dni temu nastał jeden z najbardziej przez mnie nielubianych miesięcy w roku - listopad. W tym roku z wyjątkowo dobrym nastawieniem podchodzę do tego ponurego miesiąca, ponieważ mijający właśnie październik pod każdym względem skończył się dla mnie dobrze i dlatego że już za trzydzieści dni będę mogła zmienić kartkę w kalendarzu na grudniową. Nie ukrywam, moją ulubioną. Jeszcze tylko trzydzieści dni...

Na rozgrzewkę trochę statystyki. W październiku przeczytałam siedem książek:
1. Jo Baker ,,Dworek Longbourn",
2. Egon Erwin Kisch ,,Jarmark sensacji",
3. Krzysztof Koehler ,,Wnuczka Raquela",
4. Ashi Dorji Wangmo Wangchuck ,,Skarby Królestwa Grzmiącego Smoka",
5. Ryszard Kapuściński ,,Cesarz",
6. Roland Barthes ,,Światło obrazu"
7. Sophie Shrestha i Romio Shrestha ,,W poszukiwaniu grzmiącego smoka".

Idealny listopad 
Jak zwykle, najwięcej czasu na czytanie znalazłam w ostatnich dniach miesiąca (czyli podstawowej jednostki rozliczeniowej w moim systemie statystycznym) i nie zdążyłam doczytać wszystkiego w odpowiednim czasie, więc w powyższej liście nie uwzględniam ,,pozaczynanych" książek. Bezapelacyjnie największe wrażenie zrobiły na mnie dwie pozycje: ,,Cesarz" Kapuścińskiego i ,,Jarmark sensacji" Kischa. Do obu tych książek dotarłam za sprawą jednej z moich prowadzących na studiach, za co bardzo jej dziękuję. ,,Cesarza" przeczytałam i zrecenzowałam (zapraszam do lektury) już ponad rok temu i teraz tylko odświeżyłam sobie tę lekturę, z tym że spojrzałam na nią od zupełnie innej strony. Jak się dowiedziałam, Kapuściński miał wyjątkowo bujną wyobraźnię i lubił jej wytwory przelewać na papier. To jest sprawa na osoby wpis/artykuł, ale nie zmienia to faktu, że Kapuściński geniuszem był i basta.

Pod względem blogowo-czytelniczym listopad zapowiada się dla mnie bardzo pracowicie. Po pierwsze, koniecznie muszę w końcu napisać i opublikować recenzje książek przeczytanych nawet przez kilkoma miesiącami. Znajdują się wśród nich pozycje między innymi Nesbo i Kapuścińskiego oraz kilka książek, których recenzje opublikuję w cyklu ,,Klasyka mniej znana". Są to interesujące lektury, z którymi warto się zmierzyć, nawet jeśli zazwyczaj nie sięgamy po aż tak wiekowe teksty. Po drugie, chciałabym w końcu przeczytać przynajmniej kilka książek, które zalegają na mojej półce od kilku miesięcy i nie doczekały się jeszcze lektury. Po trzecie, trzydziestego pierwszego listopada planuję zakończyć, a przynajmniej zawiesić, wyzwanie Odkrywamy białe plamy. Z tego powodu proszę Was o zgłoszenie do tego czasu wszystkich zaległych recenzji. Dla najbardziej pracowitych przewiduję upominki książkowe, więc sumienność w tym względzie jest w Waszym interesie :)

To wszystko na dzisiaj, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

środa, 29 października 2014

Ostatni Shangri La [Ashi Dorji Wangmo Wangchuck ,,Skarby Królestwa Grzmiącego Smoka"]

Czytałam już książki napisane przez polityków, wysokich rangą żołnierzy, celebrytów, społeczników, krótko mówiąc, ludzi ze świecznika, jednak pierwszy raz mam przed sobą publikację napisaną przez królową! Ashi Dorji Wangmo Wangchuck jest żoną ,,najcenniejszego Skarbu Królestwa Grzmiącego Smoka Jego Wysokości Jigme Singye Wangchuck", czwartego króla Bhutanu. Książkę, którą popełniła w 2011 roku, ,,Skarby Królestwa Grzmiącego Smoka", zadedykowała właśnie jemu.

Ashi Dorji Wangmo Wangchuck,
,,Skarby Królestwa Grzmiącego Smoka"
Świat Książki,
Warszawa 2011,
stron 222.
Bhutan jest jednym z niewielu krajów, które zachowały swoją kulturę sprzed wieków. Udało się to dzięki naturalnemu ukształtowaniu terenu (Bhutan otoczony jest potężnymi górami) oraz izolacjonizmowi kulturowemu. Jeszcze w ostatnich latach XX wieku tylko nieliczni cudzoziemcy mogli odwiedzić ten kraj-zagadkę, przez co wielu się nim interesowało. W tym przypadku zadziałał efekt zakazanego owocu - każdy chciał się dowiedzieć, co kryje się w tym niepozornym azjatyckim państwie. Obecnie dostanie się na teren Bhutanu jest o wiele prostsze niż przed laty, ale należy się spodziewać zastania kompletnie innej niż europejska kultury, obyczajowości i natury. Przewodnikiem po tym niezwykłym kraju, ostatnim Shangri La, może być jego słynąca z niezwykłej urody królowa. Po lekturze jej książki będziecie wiedzieli o Bhutanie wszystko, a zarazem nic.

,,Skarby Królestwa Grzmiącego Smoka" zostały wydane w Polsce dzięki niejakiej Małgorzacie, przyjaciółce autorki, która jest również prezesem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Bhutańskiej. Ashi Dorji Wangmo Wangchuck wspomina o niej w dwustronicowym wstępie ,,Od autorki". Kolejna część tej książki ,,Wprowadzenie" zawiera podstawowe, typowo przewodnikowe, informacje dotyczące historii, monarchii oraz ludzi współczesnego Bhutanu. Druga część jest najbardziej wdzięczna i urocza. W ,,Dorastając z Bhutanem" autorka opisała swoje dzieciństwo w wiosce Nobgang, doroczne święta i obrzędy. Kolejna część ,,Jacy jesteśmy" i ,,Ludzie i miejsca" są dokładnie o tym samym. Królowa podróżuje pieszo, konno, samochodem, na jakach (!) po kraju i opisuje napotkane plemiona, dzongi, czorteny i naturę, która w Bhutanie jest niezwykle różnorodna. Na koniec autorka w żaden sposób nie żegna się ze swoimi czytelnikami, dodatkiem do tekstu głównego są jedynie indeks i rozbudowany słowniczek. Zdjęcia, głównie autorki i jej rodziny, zamieszczone są w dwóch wkładkach z kredowego papieru.
[Ashi Dorji Wangmo Wangchuck

Nie potrafię stwierdzić, jakiego gatunku książkę chciała napisać Ashi Dorji Wangmo Wangchuck: typową książkę podróżniczą, reportaż czy autobiografię. W ,,Skarbach Królestwa Grzmiącego Smoka" znajdziemy wszystko po trochu: podróże po kraju, szczegółowe opisy kultury określonych grup ludzi i bąble na stopach podróżniczki. Krótko mówiąc, w tej książce panuje chaos informacyjny. Historia Bhutanu opisana jest w kilkunastu miejscach, wiele razy powtarzane jest, że autorka pochodzi z Nobgang, kilka razy podane są te same informacje. Język autorki jest dwojaki: w pierwszym rozdziale jest chłodny, typowo przewodnikowy, w dalszej części książki staje się coraz bardziej poufały. Podobny schemat wykorzystany jest przy prezentowaniu treści, od podstawowych, do tych bardziej swojskich, bliższych autorce.

Ashi Dorji Wangmo Wangchuck dużo miejsca poświęciła opisaniu kultury i realiów życia licznych ludów Bhutanu. Polskiego czytelnika prowokuje to do porównania kultury tego kraju z kulturą polską. Różnice są olbrzymie. Jaskrawym przypadkiem tego, co w Europie jest nie do pomyślenia, a w Bhutanie jest codziennością jest fakt, że Ashi Dorji Wangmo Wangchuck jest jedną z czterech żon byłego już króla, pozostałe jego wybranki są... jej rodzonymi siostrami. Nie jest to jedyny system poligamiczny, jaki można spotkać w Bhutanie, Wangmo Wangchuck opisuje przypadki, gdy jedna kobieta ma kilku mężów i wszyscy są w tym układzie szczęśliwi. Na uwagę zasługuje również sposób, w jaki królowa podróżuje po kraju, część podróży odbyła na podarowanym jej przez jednego z hodowców jaku, do którego bardzo się przywiązała.

,,Skarby Królestwa Grzmiącego Smoka" to przeciętna książka, która jednak zapada w pamięć. Warsztat pisarski Ashi Dorji Wangmo Wangcuck pozostawia wiele do życzenia, chwilami jest nawet infantylny, ale oddaje klimat Bhutanu oraz tradycje, wierzenia i mentalność jego mieszkańców. Logika podpowiada, że królowa przedstawiła raczej tę lepszą, przystępniejszą dla ,,zachodniego czytelnika" stronę swojego kraju, ale na jej korzyść świadczy to, że nie pominęła problemów, z jakimi boryka się to państwo (choć wielokrotnie zaznaczała, że dzięki oświeconemu królowi wszystko zmierza ku dobremu). Pomimo wspomnianych uchybień czysto literackich, książkę tę czyta się z zainteresowaniem. Każda kolejna strona niesie ze sobą niespodziankę, czytelnik stara się odgadnąć, co autorka spotka za kolejnym mostem linowym czy stromym podejściem. Doświadczenie podpowiada, że może spodziewać się niespodziewanego.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

niedziela, 26 października 2014

O życiu pod gołym niebem [Krzysztof Koehler ,,Wnuczka Raguela"

Bezdomni są jedną z wielu grup społecznych, do których zostały przypięte etykietki komplikujące ich i tak już niełatwe życie. Rzeczywistość, z którą muszą się zmagać, Krzysztof Koehler opisał w swojej najnowszej książce zatytułowanej ,,Wnuczka Raguela". Tytuł tej nowości wydawnictwa M nawiązuje do historii biblijnej rodziny Raguela, choć w samej powieści nie znajdziemy zbyt wielu wątków religijnych oraz wyraźnych nawiązań do Księgi Tobiasza. Być może nawiązanie do religii propagującej miłosierdzie każe nam o nim pamiętać, gdy mijamy na ulicy ludzi potrzebujących pomocy w formie kubka herbaty? 

Krzysztof Koehler,
,,Wnuczka Raguela",
wydawnictwo M,
Kraków 2014,
stron  247.
Głównymi bohaterami tej książki są chłopak i dziewczyna. Ich imiona nie zostały zdradzone czytelnikowi, najprawdopodobniej po to, by historia tych dwojga wydawała się uniwersalna i tym bardziej wstrząsająca. Na ulicę wygnały ich tragiczne zdarzenia, które niejednego zaprowadziłyby pod most. Ich losy związały się ze sobą na jednym z dworców, przystani bezdomnych, którymi rządzi przodownik i jego świta. Niemająca celu podróż po Polsce zbliża ich do siebie, ale dramatyczny koniec ich znajomości zbliża się nieubłaganie i determinacja chłopaka na niewiele się już zdaje. Gdy każde z nich rozchodzi się w swoje strony, obserwujemy ich poczynania i trzymamy kciuki za szczęśliwy koniec, który... nadejdzie? Jak myślicie?  

Na pisarzy poruszających w swych książkach dramatyczne problemy społeczne czyhają dwa poważne zagrożenia: popadnięcie w banał i zbytnia emocjonalność. Koehlerowi obu ich udało się uniknąć. Co najbardziej mi imponuje, pisarz postarał się, by bohaterowie ,,Wnuczki Raguela" rzeczywiście zachowywali się i wyglądali jak bezdomni, a nie jak naturalne piękności z przejściowymi problemami. 

Narracja tej książki jest dość chaotyczna, głównie ze względu na skakanie przez pisarza po przynajmniej dwóch planach fabularnych. ,,Wnuczkę Raquela" powinno się czytać w spokoju, przy odrobinie skupienia nie powinno być większych problemów ze sprawnym śledzeniem akcji tej powieści. Nieskoncentrowanym czytelnikom mogą przeszkadzać również krótkie, jakby urwane zdania, które przeważają w tej książce. Są one jednak tak wkomponowane w tekst, że nie sprawiają wrażenia niedopracowania i nie zakłócają narracji. Podobnie rzecz ma się z wulgaryzmami wypływającymi u ust części bezdomnych bohaterów. Są one szokujące, ale w tej sytuacji i wiarygodne, podobnie jak cały ogólny obraz środowiska bezdomnych.

,,Wnuczka Raguela" to porażająca książka opisująca życie bezdomnych w Polsce. Nie zajrzymy w niej do ośrodków i urzędów za to często będziemy odwiedzali dworce, altanki i opuszczone budynki. Chwilami zachowanie bohaterów było irracjonalne, choć na pewno nie z ich punktu widzenia; uczucia często, ale nie zawsze, wygrywały u nich z rozsądkiem. Zakończenie tej książki niczego nie wyjaśnia, zaczyna się nowa historia pełna niedopowiedzeń i wieloznaczności. Zakończenia otwarte zazwyczaj irytują czytelników, nie po to czyta się książkę, żeby nie wiedzieć, jak potoczą się losy jej bohaterów, ale nie wyobrażam sobie, żeby akurat ta powieść zakończyła się wyliczeniem typu: z tym stało się to, z tą tamto. Życie bezdomnych jest jedną wielką niewiadomą i strachem o kolejny dzień. Właśnie o tym pisze Krzysztof Koehler.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

wtorek, 21 października 2014

Poeta reportażu zza miedzy [Egon Erwin Kisch ,,Jarmark sensacji"]

Już od dawna nie byłam nikomu tak wdzięczna jak Egonowi Erwinowi Kischowi za to, że pisał i mojej wykładowczyni za to, że poleciła mi jego ,,Jarmark sensacji". Reportaż to gatunek zakładający dużą dowolność formalną i zostawiający twórcy przysłowiową wolną rękę. Aby wyróżnić swoje dzieło wśród setek innych, reporter musi wypracować swój własny styl, mieć dobry pomysł na tekst oraz umieć odpowiednio go spuentować, niekoniecznie mottem czy bajkowym morałem, ważna jest klamra zamykająca reportaż, który powinien ,,dziać się" w głowie jego odbiorcy długo po zakończeniu lektury. Właśnie dlatego uważam, że napisanie dobrego reportażu to niezwykle trudne przedsięwzięcie: reporter musi się pilnować, by jego tekst nie stał się sprawozdaniem lub radosną twórczością przejętego amatora. 
Egon Erwin Kisch,
,,Jarmark sensacji",
Biblioteka Gazety Wyborczej,
Warszawa 2014,
stron 288.

Piszę o tym z kilku powodów. Zacznijmy od tego, że ,,Jarmark sensacji" to zbiór dwudziestu jeden najwyżej kilkunastostronicowych reportaży autorstwa najważniejszego reportera pierwszej połowy XX wieku. Każdy z nich dotyczy innej sprawy ale wszystkie krążą wokół kwestii stawania się Kisha jako reportera oraz odpowiedzi na pytania: czym właściwie jest reportaż? czy wszystko w reportażu musi być prawdą? jaka jest siła prasy? Pytania te sformułowałam ja, nie Kisch. On odpowiedzi na nie przemycał przy okazji pisania o swoich pierwszych doświadczeniach reporterskich, o przeżyciach podczas I wojny światowej (w której wziął czynny udział) i rozmowie z matką chłopca, który ,,prawie na pewno" zamordował swoją pracodawczynię. 

Kisch w centrum swoich reportaży stawia siebie. Mariusz Szczygieł, autor rewelacyjnego wstępu do tej książki, nazywa jego teksty autoreportażami. Młody chłopak drukujący swoją gazetę pod ladą sklepu ojca na naszych oczach dorasta jako dziennikarz i jako człowiek, by pożegnać się z nami jako żołnierz i Węgier wstydzący się swojej węgierskości. ,,Jarmark sensacji" nie jest jednak autobiografią, zawiera tylko jej elementy. Czytelnicy niezainteresowani postacią Kisha mogą odstawić ją na boczny tor i szukać w tej książce Pragi. Wydaje się, że Kisch opisał całe to miasto, objechał je wzdłuż i wszerz. Nic bardziej mylnego. 
,,Kiedy reporter Jerzy Lovell w latach 60. starał się ustalić wszystkie miejsca opisane przez Kischa w ,,Jarmarku sensacji", zamówił w Pradze samochód, żeby udało mu się objechać ten ,,szmat świata" zawarty w książce. Okazało się, że samochód jechał raptem dwie minuty, a potem już wyłącznie stał. Wszystkie opisane miejsca można, wolno spacerując, obejrzeć w pół godziny"*
Ten przykład pokazuje jak wiele dzieje się wokół nas i jaka mało my z tego zauważamy. Wychwycenie i opisanie tego wszystkiego jest zadaniem reportera. Kish w swojej najbliższej okolicy zebrał tyle materiału, że wystarczyło mu go na rewelacyjną i różnorodną książkę. W jego reportażach Praga żyje życiem cesarzy, Szubienicznej Toni, ślepego Metodego i giełdy dziennikarzy. Nic dziwnego, że Kischowi udało się dotrzeć do wszystkich tych informacji. Oto jak opisuje on swój styl życia/styl pracy:
,,Gdy jadę tramwajem - przyznawał - coś zmusza mnie do tego, bym się dowiedział, jaką książkę czyta ów pan w przeciwległym kącie wozu. Śledzę jakąś parkę na przestrzeni kilku ulic, aby się dowiedzieć, jakim mówi językiem. Zaglądam do cudzych okien, odczytuję wszystkie szyldziki na drzwiach mieszkań w kamienicy, do której przybywam w odwiedziny, szukam na cmentarzach znajomych nazwisk. Obojętnych mi ludzi wypytuję o ich życie. Niezwykłe nazwy ulic zmuszają mnie do zastanowienia się, dlaczego one tak właśnie brzmią. Chciałbym przetrząsnąć każdą rupieciarnię i każdy stos starych papierów"*
Mam wrażenie, że Egon Kisch (historię Erwina poznacie podczas lektury ,,Jarmarku sensacji") jest w Polsce bardzo niedoceniany. Trudno jest znaleźć w księgarniach jakąkolwiek jego książkę. Najłatwiej odszukać je w antykwariatach, ponieważ w czasie PRL-u wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej wydało wszystkie jego reportaże dlatego, że był on zagorzałym komunistom (,,Za mnie myśli Stalin!" - to miał odpowiedzieć na pytanie, co sądzi o pakcie Ribentropp-Mołotow). Trudno powiedzieć, w jaki komunizm wierzył Kisch: w łagry dla wrogów ludu czy wyrównanie szans dla wszystkich. Mam nadzieję, że w ten drugi. Pomimo tego, że Kisch nie żyje od kilkudziesięciu lat, jego proza się nie starzeje. Człowiek, którego podziwiał sam Ryszard Kapuściński był przyjacielem Franza Kafki, Maxa Broda i Jarosława Haska, czytaj: członkiem praskiej elity intelektualnej pierwszej połowy XX wieku. Naprawdę warto go czytać. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Kisch Egon Erwin, ,,Jarmark sensacji", Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2014, s. 24.
Ibidem, s. 6. 

piątek, 17 października 2014

Ona nie potrzebuje szczęścia! Będzie miała pięć tysięcy funtów rocznie! [Jo Baker ,,Dworek Longbourn"]

W zeszłym miesiącu na naszym rodzimym rynku wydawniczym zadebiutowało wydawnictwo Czwarta Strona, które postanowiło przywitać się z czytelnikami mocnym akcentem w postaci powieści zaglądającej przez kuchenne drzwi do ,,Dumy i uprzedzenia" - ,,Dworku Longbourn" autorstwa Jo Baker. Pisarka otwarcie wyznaje swoje zauroczenie jedną z najbardziej znanych książek Jane Austen, ta fascynacja podsunęła jej pomysł stworzenia powieści, która będzie bezpośrednio nawiązywała do historii rodziny Bennet. Napisanie takiej powieści wiąże się z wzięciem na siebie wielkiej odpowiedzialności i podjęciem ryzyka  wielbiciele twórczości Austen nie wybaczyliby fuszerki. Czas sprawdzić, czy Baker podołała wyzwaniu, którym sama siebie obarczyła. 

Jo Baker,
Dworek Longbourn,
Czwarta Strona,
stron 384.
Główni bohaterowie tej powieści mieszkają w dworku Longbourn. Przewijają się czasami przez schody posiadłości - razem z nocnikiem z nieczystościami, odwiedzają sypialnie i zabierają z nich tkaniny i podążają z tym wszystkim na sam dół, do swojego królestwa, w którym piorą, gotują i marnują swoje życie. Państwo Bennetowie wraz ze swoimi córkami muszą mieć wszystko przygotowane na czas. Gospodarna pani Hill oraz jej małżonek są do tego przyzwyczajeni, młodziutka Polly wciąż jest jeszcze dzieckiem i nie rozumie, w jakiej rzeczywistości się znalazła, jedynie Sara uważa, że pomimo niskiego urodzenia, może żyć inaczej. Ma dość monotonii Longbourn i marzy o podróży do Londynu. Nieco uroku jej życiu dodaje pojawienie się w dworku nowego pracownika, który od początku wzbudza jej podejrzenia. Obsesją dziewczyny staje się udowodnienie wszystkim, że James nie jest tym, za kogo się podaje. Tylko czy inni nie wiedzą więcej niż ona? Może lokaj z zaprzyjaźnionej rodziny zajmie myśli Sary na tyle, że James przestanie być najważniejszy?

Niesprawiedliwością byłoby nie docenić pracy, jaką Jo Baker włożyła w tę książkę. Na pochwałę zasługuje zwłaszcza ,,research" dotyczący warunków pracy angielskiej służby i realiów wojen napoleońskich. Z pewnością dotarcie do tych informacji wymagało od pisarki mnóstwa czasu. Niestety, zdobycie informacji to jedno, a zaprezentowanie ich w dziele literackim to drugie. Naturalizm jest w tej książce wprowadzony nieudolnie, a za tym idzie niewiarygodnie. Wspominanie co i rusz o zaplamionych krwią miesięczną tkaninach panienek gryzie się stylistycznie z resztą książki. Niewiele lepiej wypada sama fabuła ,,Dworku Longbourn", która jest prowadzona schematycznie, a jedyna zaskakująca czytelnika kwestia związana jest z panem Hillem. Niestety, ów niespodzianka jest niezwykle irytująca, ponieważ taki ,,problem" starego woźnicy powinien być wcześniej przynajmniej zasugerowany, a nie rzucony ot tak, by zniknąć na zawsze dwa wersy później. Znowu kluczem jest słowo ,,nieudolność".

Na szczęście nie przewija się ono przez całą tę książkę. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że Baker nie przeniosła realiów życia państwa Bennetów na życie Sary. To, że o dłoniach pani Hill pisze się, że są spierzchnięte i pokryte bąblami mnie nie zdziwiło, w końcu nie jest ona typem bohaterki, od której wymaga się urody. Jednak główna bohaterka zazwyczaj przedstawiana jest jako ,,mimo wszystko piękna" (tutaj, w oczach dwóch bohaterów również, ale akurat w ich stanie jest to normalne), Baker postarała się jednak o to, by dłonie Sary również odczuły na sobie efekty ciężkiej fizycznie pracy, co mnie, jako czytelniczkę, bardzo cieszy. Na pochwałę zasługuje również kreacja postaci Polly, młodziutkiej i naiwnej pokojówki, która pod wpływem Mary z czasem przechodzi zaskakującą przemianę. 

,,Dworek Longbourn" to książka do czytania w momencie, z którym od czasu do czasu musi mierzyć się każdy miłośnik literatury - z pragnieniem odpoczynku od poważnych lektur i sięgnięcia po pospolite czytadło.  To autorstwa Baker ma przewagę nad innymi, ponieważ przy okazji poznawania kolejnych przygód Sary, możemy śledzić wydarzenia znane nam z ,,Dumy i uprzedzenia", która, pamiętajcie, jest tylko początkiem opowieści... 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

sobota, 11 października 2014

Angielski w biznesie - zdobądź pracę, otwórz hotel i manipuluj znajomymi, to proste!

Od jakiegoś czasu prezentuję Wam czasopismo ,,Engish Matters". Jak dotąd skupiałam się jedynie na standardowej wersji tego magazynu i na jego wydaniach specjalnych, kompletnie ignorując przy tym jego krewniaka  ,,Business English". Ostatnio miałam okazję zapoznać się z trzema nawiązującymi do niego tematycznie e-bookami. Są to kieszonkowe poradniki biznesowo-językowe: ,,Manipulation Techniques", ,,Hotel and Tourism" i ,,Job Interview".

Na początku muszę zaznaczyć, że forma tych e-booków jest inna niż ta, do której przyzwyczaiło nas wydawnictwo Colorful Media. Jaka? To zależy od konkretnej publikacji. 

Zacznijmy od tego, co prędzej czy później będzie musiał przejść każdy z nas — od rozmowy kwalifikacyjnej. ,,Job interview" to szesnastostronicowy poradnik mający pomóc nam podczas rozmów o pracę. Formalnie składa się on z dwóch części. Pierwsza, bardziej praktyczna, składa się z pytań i odpowiedzi. Pytania użyte w tej części możemy usłyszeć na każdej rozmowie kwalifikacyjnej, bez względu na to, na jakie stanowisko aplikujemy. Odpowiedzi stanowią porady dotyczące tego, jak powinniśmy zareagować na zadane nam właśnie zapytania. Drugą część umownie możemy nazwać ,,słownikową", ponieważ znajdziemy w niej tłumaczenia kilkudziesięciu najbardziej przydatnych na rozmowie kwalifikacyjnej słówek. Mniej więcej połowa z nich została dodatkowo wytłumaczona również po angielsku.

Kolejny e-book, ,,Hotel and Tourism" jest moim ulubionym. Jak sama nazwa wskazuje, dotyczy on przemysłu turystycznego i jest ,,bardziej językowy, niż turystyczny". Nie znajdziemy w nim żadnych porad związanych z zakładaniem czy prowadzeniem przedsiębiorstwa zarabiającego na podróżnikach. Moim zdaniem przeznaczony jest on głównie dla turystów szykujących się do wyjazdu za granicę. Jego treść stanowią wyrażenia związane tematycznie z podróżowaniem oraz ich angielskie definicje i polskie tłumaczenia. Są one ułożone w porządku alfabetycznym, przez co cały e-book może stanowić podręczny minisłownik podróżnika. Z pełną odpowiedzialnością mogę go polecić również maturzystom przygotowującym się do egzaminu ustnego z języka angielskiego. 


Ostatni e-book, który chcę Wam zaprezentować dotyczy manipulacji, której jesteśmy poddawani, nawet o tym nie wiedząc. Treść ,,Munipulation techniques" podana jest w formie tabel, w których znajdują się trzy kolumny: technique, explanation i translation. Techniki manipulacji podzielone są według kilku kryteriów i związane są z szeroko rozumianym biznesem. Wszystkie są skierowane głównie do osób, które chciałyby swobodnie nimi dysponować oraz tych, którzy chcieliby się przed nimi skutecznie bronić. Myślę, że jest on skierowany głównie dla początkujących biznesmenów, którzy nie jeszcze zbyt dobrze zorientowani w kwestii manipulacji klientami.


Wszystkie te e-booki liczą około dwudziestu stron, nawet mniej. Myślę, że ich lekturę można potraktować jako szybkie uzupełnienie wiedzy z tych działów, które one poruszają. ,,Hotel and tourism" jest moim zdaniem najciekawszy i najbardziej dopracowany i to głównie ten e-book Wam polecam. Każdy z nich kosztuje około siedmiu złotych, można je kupić na najpopularniejszych polskich stronach z książkami elektronicznymi. Jesteście nimi zainteresowani?

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

środa, 8 października 2014

Ameryka na nowo odkryta [Charles Dickens ,,Notatki z podróży do Ameryki"]

W XIX wieku sytuacja polityczna Stanów Zjednoczonych była już w miarę ustabilizowana i rozległe połacie tego kraju zaczęły stanowić cel podróży wielu ludzi pochodzących ze Starego Świata. Szczególne zainteresowanie kraj ten budził wśród Brytyjczyków, dla których wciąż pozostawał ,,zbuntowanym bratem", nawet jeśli nie do końca się do tego przyznawali. Najprościej było poznać Amerykę poprzez podróż do niej, to oczywiste. Z tego założenia co tysiące jego rodaków wyszedł i Charles Dickens, który pierwszy raz postawił stopę na tym kontynencie w 1842 roku. Efektem jego podróży są ,,Notatki z podróży po Ameryce" wydane kilka miesięcy po powrocie pisarza do Anglii.

Charles Dickens,
Notatki z podróży do Ameryki,
Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 1978,
stron 330.
Dzieło Dickensa łączy w sobie elementy pamiętnika i reportażu. Tekst podzielony jest na osiemnaście rozdziałów, każdy dotyczy osiągania przez Charles'a i Kate Dickensów kolejnych celów podróży. Wyjątkiem są dwa ostatnie rozdziały, z których pierwszy w całości poświęcony jest problemowi niewolnictwa, a drugi zawiera wnioski końcowe. Pisarz słusznie przewidywał, że jego ,,Notatki..." wzbudzą w Ameryce niemały skandal i zachowawczo wyjaśnił wszystkie kwestie, które mogły stać się jego zaczątkiem. Oczywiście, Dickens nie płaszczy się przed swoimi amerykańskimi czytelnikami, a jedynie podsumowuje krótko swoją podróż, opisując przy tym wady i zalety narodu amerykańskiego. Moim zdaniem żadne tłumaczenia nie były potrzebne. Pisarz przez cały czas stara się zachować obiektywizm: pisze zarówno o tym, co godne jest pochwały, jak i o tym, nad czym Amerykanie powinni jeszcze popracować. Problemem byłoby, gdyby świadomie ,,przechylał się" na jedną ze stron.

,,Notatki z podróży po Ameryce" są widocznie, choć najprawdopodobniej nieświadomie, podzielone, na dwie części. Pierwsza z nich opisuje to, co Dickensa najbardziej interesowało podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych: zakłady dla obłąkanych, więzienia i szpitale. Nieproporcjonalnie dużo miejsca pisarz poświęcił historii Laury Bridgman, głuchoniemej dziewczynki, która w jednym z ośrodków została nauczona komunikowania się ze światem zewnętrznym za pomocą alfabetu palcowego. Dickens zwraca się do chorych i więźniów z galanterią godną angielskiego dżentelmena, którym niewątpliwie był, dyskutuje z nimi i żywo przejmuje się ich losem. Wiele zakładów stawia swoim rodakom za wzór, czego nie możne powiedzieć o więzieniach. W drugiej części swojego tekstu pisarz-podróżnik skupia się głównie na opisie przyrody odwiedzanego kraju oraz jego mieszkańców. Co zaskakujące, natura Stanów Zjednoczonych nie robi na Dickensie dobrego wrażenia, czasami wręcz go przygnębia. O samych Amerykanach ma raczej dobre zdanie, często wspomina o ich zaradności i życzliwości, ale nie waha się wspomnieć o ich licznych przywarach, z których za najważniejszą uważa plucie tytoniem w miejscach publicznych. Oczywiście nie jest tak, że w pierwszej części pisarz pisze jedynie o sprawach społecznych, a w drugiej tylko o swoich wrażeniach dotyczących zastanej kultury, jednak wspomniany podział jest dość wyraźny, choć uważam, że raczej niezamierzony.

Od ostatniej podróży Dickensa do Ameryki minęły sto siedemdziesiąt dwa lata - warto sprawdzić, jak tak potężny kraj jak Stany Zjednoczone prezentował się blisko dwieście lat temu. Przyznam się, że ja byłam zaskoczona tym, co Dickens pisał o Ameryce, ponieważ jego relacja wskazuje na to, że w ciągu tych lat Amerykanie przeszli niezwykłą przemianę z dość gnuśnego, choć i życzliwego narodu do obrońców świata z raczej luźnym podejściem do życia. ,,Notatki z podróży do Ameryki" to rewelacyjny reprezentant XIX-wiecznej literatury podróżniczej. Szczegółowość opisu oraz poczucie humoru i ironia, z którą Dickens przytacza swoje przeżycia oraz przemyślenia sprawiają, że jest to lektura, na której nikt nie powinien się zawieść. Ja zaliczam ją do swojej listy ,,absolutnie ulubionych książek, o których długo nie zapomnę".

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

środa, 1 października 2014

Podsumowanie września i zapowiedź października

Nie przejmuję się kalendarzem, dla mnie prawdziwa jesień zaczyna się w październiku. Bez widocznego powodu, jest to jeden z moich ulubionych miesięcy w roku (razem z kwietniem i grudniem). W idealnym świecie październik byłby ciepły i kolorowy, w rzeczywistości miesiąc ten jest jednak nieco inny. Jaki? Wystarczy wyjrzeć przez okno. Niebo nad Mazowszem nieśmiało popłakuje, za to wiatr wieje już całkiem odważnie. Nie przejmuję się jednak pogodą, ponieważ cieszę się, że wrzesień dobiegł już końca. Nie sądziłam, że ten miesiąc będzie dla mnie aż tak ciężki. Jego zwieńczeniem był wypadek samochodowy, który spowodował mój pies. Na szczęście wychowałam swoje zwierzaki na prawdziwych twardzieli i niestraszny im ani pędzący samochód, ani rozwścieczony sąsiad. Wbrew temu, co przewidywał weterynarz, stał się cud i Bilbo ma się dobrze (nie powiem, dzięki czyjej wytrwałości, od kilku dni teraz to ja jestem nazywana przed swoją rodzinę domowym weterynarzem). 

Źródło
Przez różne wydarzenia, które miały ostatnio miejsce, nie mam do siebie pretensji, że przeczytałam ostatnio tak mało książek - jedynie cztery. Cóż, życie. Oto lista szczęśliwców, na przeczytanie których udało mi się wygospodarować trochę czasu:

1. Remigiusz Mróz ,,Turkusowe szale",
2. Jolanta Krysowata ,,Skrzydło anioła",
3. Publikacja zbiorowa ,,Ikony PRL. Bohaterowie tamtych lat",
4. Karol Dickens ,,Notatki z podróży do Ameryki" (recenzja wkrótce).

Oprócz powyższych publikacji opublikowałam również:
- recenzję ,,Księżyców Jowisza" Alice Munro,
- recenzję czasopism do nauki języków obcych,
zapowiedź dwóch spotkań autorskich.

Bezapelacyjnie największe wrażenie zrobiła na mnie lektura książki Dickensa. Szanuję go za dość odważne, jak na jego czasy, przekonania o wartości ludzi należących do najniższej klasy społecznej. Świetnie zostały one opisane w ,,Notatkach z podróży do Ameryki". Recenzja tej książki ukaże się na Strofkach już niedługo. Jesteście nią zainteresowani? 

Październik, nie licząc pogody, zapowiada się dla mnie wspaniale. W końcu wróciłam na studia (brakowało mi uniwersyteckiej atmosfery), co wiąże się z kilkoma następstwami. Po pierwsze, na blogu pojawi się więcej postów z cyklu ,,Klasyka Zapomniana", która rzeczywiście została przeze mnie z różnych powodów zapomniana, ale już niedługo nadejdzie jej czas. Po drugie, powrót na zajęcia oznacza mniej czasu na czytanie ,,zwykłych" książek. Mnie to jednak nie martwi, ponieważ postanowiłam ograniczyć odsypianie w autobusie przespanych nocy (tak, taki ze mnie śpioch) i przeznaczyć ten czas na czytanie. Dzisiaj była pierwsza próba, na szczęście zakończona sukcesem. Na koniec mogę Wam zdradzić, że najbliższy miesiąc upłynie mi pod znakiem literackich podróży do pewnego azjatyckiego kraju, w którym mierzy się ,,szczęście krajowe brutto". Kto zgadnie, o jakie państwo chodzi? 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca