poniedziałek, 24 lutego 2014

,,Cegiełka po cegiełce budował wieżę dogmatów na pustyni własnej niewiedzy..."

,,Ojczyzna to przede wszystkim naród, a potem państwo"
~Roman Dmowski

Zamieszczone wyżej słowa Romana Dmowskiego wydają się mądre i światłe: wręcz stworzone do powtarzania ich na pogadankach dotyczących patriotyzmu. Wynika z nich jeden wniosek: poczucie wspólnoty narodowej jest ważniejsze niż prawnie usankcjonowane istnienie państwa. My, Polacy, z pewnością zgodzilibyśmy się z tym twierdzeniem z racji tego, że nasi przodkowie przez 123 lata musieli podtrzymać naszą świadomość narodową w nadziei, że Polska wróci kiedyś na mapy Europy. Z nieco innymi problemami musieli radzić sobie Uzbecy, Tadżycy oraz mieszkańcy pozostałych państw Azji Środkowej, które przed 1991 rokiem należały do ZSRR. Ich świadomość narodowa dopiero kiełkuje, na dodatek z wielkimi problemami i wątpliwościami. Do jednej postaci historycznej przyznaje się kilka państw, a młodzi ludzie są zagubieni. Jeśli matka pewnego chłopca pochodzi z Kirgistanu, ojciec z Rosji, a on sam mieszka teraz w Tadżykistanie to kim on jest? Rosjaninem? Tadżykiem? Kim?

Problemy społeczne tego regionu świata były jednym z powodów ściągania do niego hord turystów i podróżników, zwłaszcza tuż po rozpadzie ZSRR. Jednym z nich jest Colin Thubron, niezwykle ceniony brytyjski pisarz zajmujący się głównie literaturą podróżniczą. W 2008 roku magazyn The Times zaliczył go do grona pięćdziesięciu największych powojennych pisarzy brytyjskich. Już od bardzo dawna chciałam zapoznać się z twórczością tego prozaika. Udało mi się to za sprawą jednej z jego książek o znaczącym tytule - Utracone serce Azji.

 Utracone serce Azji to relacja Thubrona z jego podróży po państwach Azji Środkowej. Książka jest częścią serii wydawniczej Orient Express Wydawnictwa Czarnego, która kusi wspaniałymi i niezwykle klimatycznymi okładkami. Fotografia mężczyzny na koniu strzegącym swojego nędznego dobytku na pustkowiu jest udaną zapowiedzią tego, co czeka potencjalnego czytelnika, gdy ten zdecyduje się przeczytać tę książkę. 

Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan to jedne z przystanków, w których w trakcie swojej podróży zatrzymał się Thubron. Państwa te mają ze sobą wiele wspólnego. Tyle samo je różni, więc opisanie ich jest wyzwaniem dla każdego podróżnika-pisarza. Thubron skupił się na scharakteryzowaniu społeczeństw tych państw, nie zaś na obiektach turystycznych czy lichych ciekawostkach. Największe piętno na mieszkańcach tych krajów odcisnął ZSRR i jego polityka. Po rozpadzie tego sztucznego państwa ludzie, zarówno młodzi jak i ci starsi, często weterani II wojny światowej, czują się zagubieni i oszukani. Thubron nie spotkał na swojej drodze ani jednego człowieka, który bez problemów radziłby sobie w nowym świecie. 

Ważnym elementem Utraconego serca Azji jest historia. Ta najdawniejsza, której przedstawicielami są brutalne hordy Czyngis-hana i ta nowsza, której reliktami są szczątki niezliczonych pomników Lenina. Dla osób niezainteresowanych tematem taki natłok informacji może być przytłaczający, ale ja, czytając je, byłam w swoim żywiole.

Utracone serce Azji to kawał porządnej literatury podróżniczej. Nie przebrniecie przez tę książkę w jeden wieczór. Polecam ją czytelnikom, których nie odstraszają suche opisy, natłok faktów i nie najłatwiejsze do przełknięcia historie. Azja Środkowa wymaga poważnego podejścia do tematu, co Thubron zrozumiał i do czego w swej książce się dostosował. Jeśli lubicie tego typu książki, śmiało sięgajcie po ten tytuł, natomiast jeśli macie ochotę na chwilę zapomnienia przy lekkiej lekturze, Utracone serce Azji nie jest tytułem, po który powinniście sięgnąć, chyba że lubicie wyzwania. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca


piątek, 21 lutego 2014

,,Nie ma kości, nie ma żałoby. Nie ma jak żyć"

W 1992 roku Polska pogrążona była w dogorywającej właśnie euforii wolności. W tym samym czasie, w Bośni i Hercegowinie rozpoczęła się iście bratobójcza wojna, w wyniku której zginęło ponad sto tysięcy ludzi. Echa tego konfliktu rozbrzmiewają co roku na ekranach naszych telewizorów przy okazji corocznego wspominania masakry w Srebrnicy. To wszystko, krótka transmisja w wieczornych wiadomościach. A ludzie wciąż płaczą. 

Wojciech Tochman jest reporterem specjalizującym się w opisywaniu wszelakich tragedii ludzkich. Pierwsza książka tego pisarza, którą przeczytałam to Dzisiaj narysujemy śmierć. Dotyczyła ona ludobójstwa w Rwandzie. Jakbyś kamień jadła opisuje dramatyczne wydarzenia, które miały miejsce na Bałkanach, na początku lat dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku. 

,,Warto przeczytać ten niezwykły reportaż, by zrozumieć, jak cieniutka jest politura cywilizacji i jak łatwo przyjaciele obracają się przeciwko przyjaciołom. Jakbyś kamień jadła trzeba by wysłać Boutrosowi Boutrosowi-Ghaliemu i Kofiemu Annanowi, Johnowi Majorowi i Douglasowi Hurdowi, Greorge'owi Bushowi i Billowi Clintonowi. Pewnie by jej nie przeczytali, ale nawet przekartkowanie książki Tochmana zmąciłoby spokój ich emerytury."
~Literary Review

Jeśli szukacie książki, która wyjaśni wam meandry wspominanej wojny to nie sięgajcie po ten reportaż. Niewiele znajdziecie w nim faktów, dat, z nazwiskami jest trochę lepiej. Tochman skupił się na tragedii jednostek, która nie znajduje się w kręgu zainteresowań tzw. wielkiej polityki. Uważam, że to świetny zabieg - gdy tragedia milionów zyskuje imię, nazwisko i twarz, staje się nam bliższa i autentycznie zaczynamy się nią przejmować. Jak powiedział Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili: Śmierć jednej osoby to tragedia, śmierć milionów to tylko statystyka

Kanwą swojej książki Tochman uczynił wysiłki tych, którzy przeżyli o odzyskanie szczątków bliskich. Pomaga im w tym Ewa Klonowska, znana antropolog, która wraz z grupą ekspertów podróżuje po terytorium danej Jugosławii w poszukiwaniu rozproszonych szczątków poległych. Nie zawsze udaje się znaleźć kompletny szkielet, zazwyczaj jest to czaszka, kilka kości, fragmenty ubrań. Jakbyś kamień jadła wyraża uniwersalną potrzebę pochowania ciała.

Wielkim atutem tej książki jest lapidarny język Tochmana. Minimum słów, maksimum treści - tak w skrócie można opisać jego styl. Lakoniczność jest dość szokująca w opisie tak tragicznych wydarzeń dzięki czemu realnie angażujemy się w opowiadane przez Tochmana historie. Nikt inny nie potrafi w taki sposób opowiadać o cierpieniu.

Polecam tę książkę osobom, które chcą dowiedzieć się co działo się na Bałkanach w czasie trwania wojny jugosłowiańskiej. Tochman stworzył okazję, by spojrzeć na te wydarzenia z perspektywy zwykłego człowieka. Ostrzegam jednak, że po lekturze tego reportażu długo nie będziecie w stanie dojść do siebie. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

wtorek, 18 lutego 2014

,,Domyślam się, oczywiście, że interesuje panią mój mąż, bo przecież nie ja"

Woolf to banalne nazwisko. Nigdy nie zwróciłabym na nie uwagi gdyby nie towarzyszące mu w jednym z przypadków imię - Virginia. Virginia Woolf


Marzę o zdobyciu wszystkich dzieł tej pisarki i umieszczeniu ich na honorowym miejscu na mojej półce. Z racji tego, że pod słowem ,,marzę" zawsze przemycam wyrażenie ,,moim celem jest" zabrałam się już do kolekcjonowania tych tekstów. Moją pierwszą zdobyczą jest Podróż w świat, jak się dowiedziałam, debiut tej pisarki. 

,,-To przez te książki - westchnęła Helen, ustawiając na jednej z półek naręcze oprawnych tomów, które podniosła z podłogi. - (...) Jeśli panna Rachel wyjdzie kiedyś za mąż, to niech się Chailey modli, żeby jej narzeczony był analfabetą"

Z opisu na okładce tego wydania wynika, że osią fabuły tej powieści jest kiełkujący romans niedoświadczonej Rachel i początkującego pisarza Terence'a Heweta. Cóż za uproszczenie! Wydawnictwo chyba nie wierzy w swoich czytelników skoro uważa, że tylko tani flirt jest w stanie przekonać ich do sięgnięcia po daną książkę. 

Oto mój opis fabuły: grupa mniej lub lepiej zapoznanych ze sobą ludzi wyrusza w podróż do Ameryki Południowej. Jedną z podróżujących jest dwudziestoczteroletnia, niewiele wiedząca o życiu Rachel, dla której ta wyprawa jest niesamowitą okazją do zasmakowania życia innego niż z gderającymi ciotkami. Na statku oraz w porcie Santa Marina dziewczyna spotyka wiele osobistości, którzy, zazwyczaj nieświadomie, w pewien sposób na nią wpłyną. W końcu dziewczyna poznaje Haweta i... nic się dzieje. Przynajmniej na początku. Potem, między młodymi pojawia się nić przyjaźni, która z czasem przerodzi się w uczucie.

Jak już pewnie zauważyliście, fabuła tej książki nie jest zbyt nowatorska. Dziewczyna w towarzystwie rodziny i przyjaciół wyrusza w podróż, nie tylko na inny kontynent, ale i w głąb samego siebie. Typowe... Czy chcę przez to powiedzieć, że nie warto sięgać po tę powieść? Absolutnie nie! Woolf jest mistrzynią słowa, nie akcji. Pod pozorem banalnej fabuły Woolf przemyca wszystko to, czego oczekujemy od mistrzowskiej powieści. Towarzysze podróży Rachel są doskonale zarysowani, żadne ich słowo, gest, westchnięcie, czy wzruszenie ramion nie jest przypadkowe. Dla tych, którzy czytali bestsellerową Panią Dalloway ciekawostką może być fakt, że w Podróży w świat spotykamy się z tytułową bohaterką zanim jeszcze stała się TĄ Panią Dalloway. Przyznam jednak, że moją uwagę zwróciła postać pani Ambrose doskonale lawirującej między życiem na swój sposób, a konwenansami. Świetna postać!

Woolf w mistrzowski sposób pokazała proces emocjonalnego dojrzewania Rachel - dziewczynę onieśmielają doskonale wykształceni, inteligentni mężczyzny, przebojowe kobiety budzą jej podziw, a zarazem przerażenie. Przyzwyczajona do dewocji ciotek bohaterka miota się pomiędzy kilkoma postawami życiowymi, by wybrać tę najlepszą dla niej drogę. Co ciekawe, przez większą część książki, główna bohaterka wcale nie wydaje się być główną bohaterką. Niech to świadczy o dopracowaniu tej powieści i postaci w niej występujących.

Woolf stworzyła w swej książce niezwykły nastrój. Nieco senny, chwilami ożywiany niewymuszonym dowcipem i nutką sarkazmu.  Wyjątkowy styl i język pisarki, którego zalążki obserwujemy w tej powieści, jest jak najbardziej godny uwagi, podobnie jak autorka zasługuje na miejsce w panteonie literackich gwiazd świata całego. Takich debiutów potrzebujemy. Z całego serca polecam!


***

Skoro mowa o debiutach, pragnę wspomnieć o pierwszej książce naszej blogowej koleżanki, Katarzyny Meres. Dźwięki wspomnień to ,,historia zamknięta w formie intymnego pamiętnika, który zawiera poetycki zapis przeżyć, uczuć i myśli kobiety oraz mężczyzny".
Więcej informacji o książce przeczytacie na blogu autorki. 
Życzę wielu oddanych czytelników i sukcesu wydawniczego!




To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

środa, 12 lutego 2014

Oczekuj najgorszego, a będziesz mile rozczarowany

Masala to inaczej mieszanka. Mieszanka przypraw, emocji, charakterów - wszystkiego. To, że Max Cegielski zatytułował w ten sposób swoją pierwszą książkę nie jest przypadkiem. Pełno w niej wszystkiego. Jednak, jak to w Indiach, najwięcej jest ludzi. 

Max Cegielski to znany dziennikarz radiowy i telewizyjny, a przy tym ceniony pisarz zajmujący się literaturą podróżniczą. Szczególnie interesuje go Azja, poza Masalą napisał jeszcze Pijanych Bogiem, Oko świata oraz Mozaikę i Apokalipso. W 2002 roku wraz z grupką zaprzyjaźnionych muzyków założył kolektyw muzyczny nazwany właśnie Masala. Razem z nią w 2004 roku otrzymał nagrodę Antyfaszysty roku. 

W 1999 roku Max wraz ze swoją dziewczyną, Zosią wylatują do Indii. Wierzą, że przeżyją tam niezwykłe przygody, odkryją inny rodzaj duchowości, a przede wszystkim uda im się odnaleźć ich samych. Nie będzie to łatwe z kilku powodów. Po pierwsze, Max dopiero co wrócił z odwyku. Po drugie, Zośka jakiś czas temu go zdradziła ponieważ chciała poczuć się niezależna. Nie jest między nimi najlepiej. Indie mają to zmienić. 

Indie przyciągają uduchowionych. Tych, którym zbrzydł zachodni konsumpcjonizm i wyścig szczurów. Czy odnajdują oni wewnętrzny spokój? Tak, pod warunkiem, że są beznadziejnymi obserwatorami, lub zostali już nieodwołalnie zaślepieni utartymi w popkulturze mitami.

W Azji tłum turystów chce dodać szczyptę oświecenia do swojego wygodnego zachodniego życia. Nirwana to kolejna przyprawa przywożona z Indii.

W Masali pełno jest wątków autobiograficznych, na co wskazuje już imię głównego bohatera. Z pełną odpowiedzialnością można stwierdzić, że jest to książka opisująca podróż w głąb lądu oraz w głąb siebie. Śmiem jednak twierdzić, że przede wszystkim jest to książka podróżnicza. Jej wielbiciele śmiało mogą wziąć ją w podróż do Indii i podróżować śladami Maxa. Kolejni bohaterowie pojawiający się na kartach tej książki są typami ludzi, których możemy spotkać wędrując po nieznanym. Indie cały czas są na pierwszym planie, Zośka przestała mnie interesować po dwudziestu pierwszych stronach lektury, główny bohater jest całkiem wiarygodny, choć chwilami nieco irytujący. Pozostali bohaterowie, nawet epizodyczni, również są dokładnie zarysowani. Podsumowując, nie zdziwiłabym się gdyby ktoś próbował zaliczyć tę książkę do literatury faktu.

Po raz kolejny w tym miesiącu udało mi się zdobyć i przeczytać książkę, którą średnio wyrobiony czytelnik jest w stanie połknąć w dzień, góra dwa. Nie zmęczycie się przy tej książce. Masala nie wymaga zbyt wiele, za to dużo daje w zamian. Polecam.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Polacy nie gęsi, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu i Jasna strona mocy

niedziela, 9 lutego 2014

Drobna uwaga - na pewno umrzecie

Uwielbiam czytać książki dotyczące spraw, które powinny dotyczyć tylko dorosłych (a najlepiej nikogo), napisane przez dzieci. Porusza mnie ich nieco naiwna narracja, powolne odkrywanie prawdy, niezwykła dojrzałość i umiejętność dostosowania się do sytuacji. Klasykiem tego typu literatury jest ,,Dziennik" Anny Frank pisany w latach 1942-1944. Anna Frank doświadczyła tego, co niesie ze sobą wojna i dzięki wrodzonemu talentowi udało się jej to znakomicie opisać. Co w przypadku, gdy książkę o wojnie widzianej z perspektywy dziecka napisał ktoś, kto nigdy nie miał z nią nic wspólnego? Co więcej, napisał ją doskonale.

Markus Zusak opublikował Złodziejkę książek dokładnie 30 lat po swoich narodzinach w 1975 roku. O II wojnie światowej wiedział tyle, ile przekazali mu jego rodzice, Austryjak i Niemka. Opowieść o bombardowaniu Berlina zrobiła na nim wielkie wrażenie i zainspirowała go do napisania książki jego życia, której główną bohaterką uczynił niemiecką dziewczynkę, która stopniowo i nie do końca uczciwie poznaje ukryty w książkach świat.

Wojna wisi w powietrzu. W obliczu zagrożenia matka dziesięcioletniej Liesel i sześcioletniego Wernera decyduje się oddać dzieci do rodziny zastępczej. Długa podróż okazuje się zabójcza dla chłopca, który umiera i zostaje pochowany nieopodal zupełnie przypadkowej stacji. Podczas pogrzebu z kieszeni jednego z grabarzy wypada książka Podręcznik grabarza. Dwanaście sukcesów w kopaniu grobów, która staje się pierwszą ukradzioną przez dziewczynkę lekturą. Niedługo po tym Liesel trafia do rodziny Hubbermanów, poczciwego Hansa i dosadnej Rosy. Dziewczynka musi nauczyć się radzić sobie w nowym środowisku, co z czasem świetnie się jej udaje. Pewnego dnia do drzwi Hubbermanów puka Maks, syn zmarłego przyjaciela Hansa i - co najgorsze w tamtych czasach - Żyd. 

Najciekawsze w tej książce jest to, że jej narratorem jest spersonifikowana Śmierć, przedstawiona jako mężczyzna (co jest dość nietypowe). Jej/jego sposób narracji jest dość prosty, jakby dostosowany do dziecka, którym jest Liesel oraz pełen czarnego humoru. Śmierć jakby tłumaczy się przed czytelnikiem ze swojej funkcji i robi to w taki sposób, że jesteśmy w stanie zobaczyć jej żartobliwy błysk w oku i obojętne wzruszenie ramion. Co jakiś czas zdradzane nam jest to, co stanie się z kolejnymi bohaterami po czym na długo pozostawiani jesteśmy w niepewności. 

Tylko nie pożryjcie wszystkiego od razu - poradził i tyle widzieli X.Y. Jeżeli o mnie chodzi, to oczywiście jeszcze go spotkałem. SKROMNY HOŁD DLA X.Y., KTÓRY JESZCZE ŻYJE. 

Fantastyczną zapowiedzią tego, czego możecie spodziewać się po tej książce jest jej okładka imitująca zniszczony papier z rysunkiem dziewczynki idącej pod rękę ze śmiercią. Niewinna, a zarazem szokująca obwoluta została stworzona przez kogoś, kto z pewnością dobrze rozumie przesłanie tej powieści. 

Gwoli podsumowania chciałabym tu zamieścić zdanie kończące recenzję Złodziejki książek autorstwa Adama Szostkiewicza: Można się delektować prozą Zusaka jako eksperymentem literackim, ale ja gratulowałbym mu zwłaszcza daru empatii historycznej i ludzkiej. Otóż to. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Wojna i literatura, Czytamy książki historyczne, Jasna strona mocy

wtorek, 4 lutego 2014

Po odrodzenie do Egiptu

Przygotowałam sobie na ten miesiąc książki, które planowałam przeczytać już od dawna, a zaczęłam od tej, która pojawiła się na mojej półce niczym królik z kapelusza maga za sprawą wygranej w konkursie Darii Michalkiewicz.
Mowa o Odrodzonej autorstwa Tucker Malarkey. Szczerze mówiąc, mając na uwadze okładkę tej książki, myślałam, że jest to typowy romans. Rzeczywiście, jest to romans, choć z nutką tajemnicy 
i piramidami w tle.

Lata czterdzieste XX wieku dobiegają końca. Gemma Bastian, londyńska pielęgniarka, otrzymuje telegram z informacją, że jej ojciec, przebywający dotąd w Egipcie archeolog, zmarł na zawał serca. Gemma wyrusza więc do kraju faraonów, by pochować ojca. Zatrzymuje się w Kairze, u przyjaciela ojca, gdzie poznaje Michaela, oszpeconego kuternogę - bohatera wojennego, oraz jego brata Anthony'ego. Bracia ewidentnie za sobą nie przepadają, jedynym co ich łączy jest brak przyjacielskich stosunków z ich ojcem oraz zauroczenie Gemmą. Spokój rodziny Lazarów burzy to samo, co nie daje spać śmietance światowych egiptologów, antykwariuszy i miłośników szeroko rozumianych staroci. Zaginione ewangelie Gromu, Filipa, Tosza i Marii Magdaleny. Każdy chce je mieć, za każdą cenę. Okazało się, że śmierć Charles'a Bastiana również miała z nimi wiele wspólnego - ile - tego postanawia dowiedzieć się Gemma. 

Fabuła tej książki jest całkiem ciekawa, zwłaszcza że część opisywanych w niej wydarzeń jest oparta na faktach. Wyraźnie widać w niej inspirację twórczością Dana Browna z tym, że w jego książkach tajemnica i towarzysząca jej zbrodnia jest na pierwszym miejscu. W Odrodzonej, zwłaszcza na początku, najważniejsze są naiwne przemyślenia Gemmy dotyczące rodziny Lazarów oraz jej skomplikowane relacje z Michaelem i Anthony'm. Ewangelie wydają się być tylko tłem napędzającym działania bohaterki, która waha się między przystojnym morfinistą i zamkniętym w sobie archeologiem. Akcja prowadzona jest nieco zbyt szybko, kilka wątków pojawiło się i natychmiast znikło. Również część (tylko część) dialogów jest odrealniona i przeintelektualizowana. Autorka na siłę stara się podkreślić inteligencję i spryt Gemmy, co irytuje czytelnika. 

Skoro zabrałam się już za narzekanie, to dostanie się też okładce, która sama w sobie nie jest taka zła, ale... 
Dziewczyna z rozwianymi włosami i koszulce z cienkimi ramiączkami wpatrująca się w nie wiadomo co raczej nie budzi naszych skojarzeń z zaginionymi ewangeliami, mroczną tajemnicą Kościoła i niebezpiecznym śledztwem. Wydaje mi się, że przez nie najbardziej fortunną okładkę autorce nie udało się dotrzeć do tej grupy docelowej, do której by sobie życzyła. Oczywiście nie jest to jej winą, tym razem zawaliło wydawnictwo. Natknęłam się na inną okładkę tej książki, którą możecie zauważyć obok. Moim zdaniem ta jest o wiele lepsza i nie wprowadza potencjalnych czytelników w błąd. 

Czas na plusy tej książki, których trochę udało mi się zauważyć. Przede wszystkim, Odrodzona została napisana w taki sposób, że historia Gemmy powinna przypaść do gustu zarówno miłośnikom starożytnych tajemnic, jak i wielbicielom niebanalnych powieści obyczajowych. Pod koniec powieści, niemogłam się od niej oderwać (choć samo zakończenie nieco mnie rozczarowało), zainteresowałam się również motywem wojny pojawiającej się co i rusz, zwłaszcza w wspomnieniach Gemmy i Michaela, którego postać jest wyjątkowo mocnym punktem książki. Młody as lotnictwa po wielu wojennych sukcesach pada ofiarą ostrzału i wraz ze swoim samolotem spada na ziemię. Udaje mu się przeżyć, choć jego blizny oraz proteza nogi nie pozwalają mu zapomnieć o tym, co wydarzyło się w powietrzu oraz na jednym z francuskich pól. Michael nie potrafi uporać się z demonami wojny i nikt nie potrafi mu pomóc. 

Polecam tę książką osobom, które pomimo braku wolnego czasu pragną przeczytać powieść, która pobudzi ich ciekawość oraz pozwoli się zrelaksować. Odrodzoną czyta się błyskawicznie. Kto zabił? Kto ukrył? Kto przechował? Kto przeżyje? Kogo wybierze Gemma? Jeśli jesteście zainteresowani odpowiedziami na te pytania, zachęcam Was do lektury tej książki.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu i Jasna strona mocy

niedziela, 2 lutego 2014

Podsumowanie stycznia i zapowiedź lutego

Pierwszy miesiąc nowego roku, pierwszy tegoroczny śnieg, pierwsza w życiu sesja. Zdecydowanie nie powinnam narzekać na ostatnie trzydzieści jeden dni. Styczeń minął mi niemalże niepostrzeżenie, a nadchodzący właśnie luty zapowiada się równie ciekawie, zwłaszcza pod względem czytelniczym.
W styczniu przeczytałam sześć książek, a według mojego postanowienie noworocznego w 2014 roku powinnam przeczytać 120 książek, 10 na miesiąc. W tym miesiącu nie wyrobiłam normy, więc cztery książki ,,przeskakują mi" na następne miesiące. Liczę na to, że w lutym moja statystyka się uda ponieważ będę miała znacznie więcej czasu niż w miesiącu minionym, więc krótko mówiąc - jestem dobrej myśli.

A oto mój styczniowy wynik:
1. Poul Auster ,,Sunset Park", 304 strony
2. Publikacja zbiorowa ,,Ujeździłem raka", 87 stron   1583
3. Bogdan Białek ,,Cienie i ślady", 260 stron
4. Matthew Quick ,,Poradnik pozytywnego myślenia", 380 stron
5. Matthew Quick ,,Niezbędnik obserwatorów gwiazd", 320 stron
6. Małgorzata Kalicińska ,,Widok z mojego okna" (książka przeczytana już jakiś czas temu, nie liczy się do mojego prywatnego ,,licznika" na 2014 rok)
7. Marc Fernandez, Jean-Christophe Rampal ,,Miasto morderca kobiet", 232 strony

Chciałabym wspomnieć o jeszcze jednym fakcie, o którym powinnam powiedzieć Wam już miesiąc temu. 
Zdaję sobie sprawę, że statystyki nie są ważne ponieważ prowadzenie blogu to przyjemność sama w sobie, ale nagły przypływ odwiedzających i zwiększająca się liczba komentarzy na Strofkach to dla mnie naprawdę wielka niespodzianka i niesamowita radość. Dzięki Wam naprawdę chce mi się prowadzić tę stronę. Dziękuję!

A teraz przejdźmy już do lutego i od razu do stosika na ten miesiąc. Oto i on:
  

1. Haruki Murakami ,,Kronika ptaka nakrętacza"
2. Max Cegielski ,,Masala"
3. Wojciech Tochman ,,Jakbyś kamień jadła"
4. Virginia Woolf ,,Podróż w świat"
5. Tiziano Terzani ,,Dobranoc, panie Lenin"
6. Colin Thurbon ,,Utracone serce Azji"
7. Tucker Malarkey ,,Odrodzona"
8. Piotr Łopuszański ,,Bolesław Leśmian. Marzyciel nad przepaścią"
9. Markus Zusak ,,Złodziejka książek"

Ma oku mam kilka innych książek, ale nie udało mi się ich zdobyć przed opublikowaniem tego posta.

Z racji tego, że trochę spóźniłam się z tym podsumowaniem, przeczytałam już kilka podobnych jemu notek na Waszych blogach. Zauważyłam, że dla sporej części z Was styczeń był bardzo pracowitym i męczącym miesiącem, szczególnie dla braci studenckiej. Cóż, pozostaje mi tylko życzyć Wam aby luty był dla Was nieco bardziej łaskawy niż jego poprzednik. Udanej lektury!

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca