niedziela, 27 kwietnia 2014

O ,,umiejętnościach alkowianych" staropolskich panien

Kobiety przez całe wieki traktowane były jak dodatki do mężczyzn. Praktycznie nigdy nie określano ich po imieniu, zawsze były córkami, żonami, matkami pana X. Najprawdopodobniej sytuacja ta nigdy nie uległaby zmianie, gdyby nie niezwykłe jednostki, które świadomie zrywały z obowiązującymi w ich czasach konwenansami i odrzucały patriarchalną obyczajowość. Nie zawsze kobiety te (i nie tylko kobiety) były sufrażystkami czy też feministkami, czasami ,,niechcący" swoim zachowaniem i stylem życia sprawiały, że coraz więcej ludzi zaczynało odczuwać potrzebę wprowadzenia zmian w kulturze i społeczeństwie. Właśnie takimi kobietami, żyjącymi inaczej, zainteresował się Zbigniew Kuchowicz, który część z nich postanowił uwiecznić w swojej książce zatytułowanej Wizerunki niepospolitych niewiast staropolskich XVI -XVIII wieku

Niemalże cała twórczość Zbigniewa Kuchowicza, historyka i profesora Uniwersytetu Łódzkiego, dotyczy kultury staropolskiej. W swych książkach badacz ten skupiał się na niedocenianych przez swoich kolegów aspektach życia naszych przodków. Kuchowicz jest autorem takich opracowań jak Miłość staropolska, Obyczaje staropolskie XVII i XVIII wieku i, mojego ulubionego, Wpływ odżywiania na stan zdrowotny społeczeństwa polskiego w XVIII wieku. Wspominam o tym, ponieważ współcześnie większość czytelników interesujących się historią preferuje tego typu nietypowe ujęcia tematów, zbliżone nawet do ciekawostek. Myślę, że jeśli ktoś jest zainteresowany tym okresem naszej kultury, książki tego autora będą dla niego jak znalazł. 

Wróćmy jednak do Wizerunków.... Książka ta składa się z wstępu, zakończenia i dziewiętnastu rozdziałów, z których każdy dotyczy jednej niepospolitej niewiasty. Długość rozdziałów nie jest taka sama, najdłuższy z nich liczy pięćdziesiąt sześć stron, najkrótsze - osiem Opis dziejów swoich bohaterek Kuchowicz zaczyna oczywiście od Barbary Radziwiłłówny, której krótkie życie, a zwłaszcza jego końcówka, gdy nie była już zwykłą nałożnicą, a prawowitą żoną Zygmunta Augusta i królową Polski, odcisnęła wielkie piętno na naszej kulturze. O Barbarze napisano wiele wierszy i poematów, jej zakazany związek z kochliwym królem oburzał fałszywie pruderyjną elitę Rzeczypospolitej, zaś jej śmierć wstrząsnęła do głębi całym otoczeniem króla i przede wszystkim nim samym. Zarysem historii Radziwiłłówny Kuchowicz otwiera galerię kobiet, które zapisały się w historii Polski głównie dzięki swej urodzie oraz ,,umiejętnościom alkowianym". Niektóre panie były w nich tak zaawansowane, że bezpłodnym mężczyznom  udawało im się rodzić dzieci. 

Oczywiście metresy królewskie i magnackie nie są jedynymi bohaterkami tej książki. Na mnie wielkie wrażenie zrobiły rozdziały dotyczące dwóch staropolskich poetek: Anny Stanisławskiej i Elżbiety Drużbackiej. Twórczość obu tych pań postaram się niedługo Wam przedstawić. Nieco przerażający był za to opis dwóch fanatyczek religijnych, które swego czasu pretendowały nawet do miana błogosławionych. Interesujący był również opis pierwszej polskiej lekarki - Reginy Salomei Rusieckiej. 

Podczas czytania tej książki niejednokrotnie przyłapywałam się na tym, że bardziej niż losy tytułowych niewiast interesuje mnie opis epoki zwarty w tej książce jakby mimochodem. Niestety, aby coś znaczyć w ówczesnym świecie, staropolska kobieta musiała się albo dobrze urodzić, albo umieć uwieść kogo trzeba. Prawdziwymi damami były kobiety, które mogły pochwalić się obiema tymi cechami. W innym wypadku ginęły one wśród setek tysięcy jej podobnych. Przerażała mnie również zachłanność i pycha ówczesnej magnaterii, która dla pieniędzy zaprzedałaby duszę diabłu, nie wychodząc przy tym z kościoła. 

Bardzo miło będę wspominała tę lekturę i to pomimo tego, że większość bohaterek i bohaterów w niej opisanych raczej nie wzbudziło we mnie ciepłych uczuć. Dzięki Wizerunkom niepospolitych niewiast staropolskich XVI-XVIII wieku zapoznałam się z opisem obyczajowości trzech wielkich epok, z których jedna, ta, którą autor najbardziej się interesował, nigdy mnie nie pociągała. Niestety, nawet jeśli zdecydujecie się przeczytać tę książkę, najprawdopodobniej będziecie mieli wielkie problemy z jej zdobyciem. Ja swój egzemplarz kupiłam w jednym z antykwariatów po dość długim okresie poszukiwań. Mam jednak nadzieję, że będziecie wytrwali i uda Wam się zdobyć i oczywiście przeczytać tę książkę. Miłej lektury!

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Królowa (podobno) powieści historycznej po raz drugi

Gdy w 1453 roku Turcy zdobyli Konstantynopol i doprowadzili do upadku cesarstwa wschodniorzymskiego, w Europie uważano, że stanowi to zapowiedź nadchodzącego końca świata. Na ewentualną apokalipsę szczególnie musieli przygotować się chrześcijanie, dla których oznaczała ona moment rychłego spotkania ze Stwórcą. To, w jaki sposób wyznawcy Jezusa powinni przygotować się na ten sądny dzień i czy w ogóle powinni się go w najbliższym czasie spodziewać próbował zbadać Kościół. 

Ten krótki wycinek historii zainspirował brytyjską autorkę bestsellerów, Philippę Gregory, do napisania serii książek zatytułowanej Zakon Ciemności. Jak dotąd w Polsce ukazały się dwie jej części: Odmieniec (którego chaotyczną recenzję możecie przeczytać tutaj) i Krucjata, którą mam przyjemność teraz recenzować. 

Głównymi bohaterami tej serii są Luca Vero - młody inkwizytor i Izolda Lucretili - dziedziczka sporych włości, z których została wypędzona przez swojego brata. Mają oni różne cele. Luca musi badać wszystkie wydarzenia, które miałyby wskazywać na to, że koniec świata jest blisko, zaś Izolda zmierza do syna swego ojca chrzestnego, który ma pomóc jej w odzyskaniu tego, co utraciła po śmierci ojca. W ich spełnieniu pomagają im Freize, sprytny giermek, brat Piotr, skryba i Iszrak, muzułmańska towarzyszka i przyjaciółka Izoldy. Grupa ta poznała się w dość ciekawych okolicznościach opisanych w Odmieńcu. Tym razem bohaterowie przybywają do Piccolo, niewielkiego włoskiego miasteczka, do którego zmierza dziecięca krucjata prowadzona przez charyzmatycznego młodzieńca Johanna. Młody przywódca tej niezwykłej wyprawy swoimi płomiennymi kazaniami przekonuje do siebie większość mieszkańców miasta oraz Lucę i Izoldę. Johann wydaje się mieć czyste intencja oraz niezwykły kontakt z Bogiem, który... pomoże  mu rozstąpić morze?
Od razu chciałabym zaznaczyć, że pisząc Krucjatę Gregory wystrzegła się wielkiego błędu, jaki popełniła w swojej poprzedniej książce. Największym minusem Odmieńca była przewidywalność, nie trudno było zgadnąć co wydarzy się za pięć, dziesięć, pięćdziesiąt stron. W tej części tajemnice i niejasności mnożą się na potęgę, co znacznie uatrakcyjnia lekturę. Niestety, niektóre z elementów fabuły nie są zbyt prawdopodobne. Najlepszym tego przykładem jest jeden z bohaterów, który narobił w tej książce sporego zamieszania po czym zniknął z jej kart i został przez inne postacie zwyczajnie zapomniany.

Gregory wielką uwagę przywiązuje do bohaterów swoich książek i bardzo zależy jej na tym, by czytelnik nie przeszedł obok nich obojętnie. W tym celu tworzy ich charakterystykę, którą przedstawia w tekście w dość prosty i oczywisty sposób, po czym nie daje odbiorcy zapomnieć, że Freize jest sympatyczny i ma dobre serce, a Izolda ma piękne blond włosy i jest prawdziwą damą (z tym ostatnim zażarcie bym polemizowała). Najważniejsze cechy kolejnych postaci (maksymalnie po dwie/trzy na głowę) nachalnie wbija nam głowy jakby krzycząc: pamiętaj, ten bohater jest taki i nie może być inny! Dość zabawny jest również fakt, że pisarka koniecznie musi podkreślać to, że bohaterowie jej książki są ładni. Luca jest nieziemsko przystojny, pewien korsarz również, Iszrak ma wspaniałą brzoskwiniową cerę, a Izolda... Izolda jest spełnieniem marzeń każdego inkwizytora. 

Pomimo tego, że wymieniłam powyżej kilka minusów tej powieści to bardzo żałuję, że jest ona tak krótka. Fabuła całej tej serii ma wielki potencjał i gdyby Gregory zdecydowała się stworzyć z niej kilkutomowy cykl dla dorosłych, wyszedłby z tego całkiem przyzwoity bestseller. Niestety, próba ukierunkowania jej na teksty historyczo-młodzieżowe zabrała Zakonowi Ciemności większość jego czaru i możliwości. Z tej serii można było wycisnąć znacznie więcej. Ja jednak, na przekór swojej własnej opinii, sięgnę po kolejne jej części. Pomijam już to, że pięknie prezentują się one na półce (brawa dla wydawnictwa za rewelacyjną oprawę graficzną!) to na dodatek, pomimo licznych ich minusów, ciężko jest zrezygnować z możliwości śledzenia przygód młodego inkwizytora i jego przyjaciół. Chyba nie powinnam brać się za serię, nie potrafię się od nich oderwać.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Powyższa recenzja bierze udział w wyzwaniu Czytamy powieści historyczne. 

sobota, 19 kwietnia 2014

Bardzo wesołe święta Wielkanocy.

Wysprzątałam dom i ogród, upiekłam ciasto, przygotowałam świąteczny koszyczek, a ksiądz go poświęcił. Wypełniłam wszystkie obowiązki jakie obiecałam wziąć na siebie podczas przygotowań do tegorocznych obchodów święta Wielkanocy, więc pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku. W moim przypadku ,,chwila odpoczynku" oznacza lekturę. Tylko jaką? Podczas ostatnich zakupów zadbałam o to, by mój wybór nie był prosty... Oto odpowiedź, dlaczego. 


1. Philippa Gregory Krucjata 
Krucjata to kolejna część najnowszej serii autorstwa Philippy Gregory zatytułowanej Zakon ciemności. Pierwszą jej częścią był Odmieniec - książka, która wywołała spory zamęt, ale odczucia wzbudziła co najmniej mieszane. 
2. Tan Twan Eng Ogród wieczornych mgieł
Nie będę ukrywać. Tytuł i okładka tej powieści zauroczyły mnie bez reszty. Z opisu na jej okładce wynika, że jej fabuła dotyczy głównie bólu i tajemnic, czyli tego, co w literaturze lubię najbardziej.  
3. Szymon Hołownia Last minute
W swojej najnowszej książce Szymon Hołownia postanowił ,,odkryć chrześcijaństwo na nowo". Czyni to dzięki niebanalnym ludziom, których spotkał podczas swoich podróży. 
4. Ewa Stachniak Katarzyna Wielka
Katarzyna Wielka vel Zofia Fryderyka Augusta to jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci, o jakich uczymy się na lekcjach historii. Jestem ciekawa, jak Ewa Stachniak poradziła sobie z przedstawieniem  jej dziejów. 
5. Grażyna Jagielska Miłość z kamienia
Grażyna Jagielska to żona mojego ulubionego reportera wojennego, którego zawsze niezmiernie podziwiałam, choć nigdy nie zastanawiałam się, jak czują się członkowie jego rodziny, kiedy wyruszał on z notesem i długopisem na front. Dzięki tej książce dowiem się, mam nadzieję, co w tym czasie przeżywała jego żona. 
6. Wiesław Myśliwski Ostatnie rozdanie
Przyznam szczerze, że planowałam rozpocząć moją przygodę z prozą Myśliwskiego Traktatem o łuskaniu fasoli, ale absolutnie nie żałuję tego, że jako pierwsze uda mi się przeczytać Ostatnie rozdanie
7. Anna Arno Niebezpieczny poeta. Konstanty Ildefons Gabłczyński
Nie mogłam powstrzymać się przed kupnem biografii jednego z moich ulubionych poetów, a o Gałczyńskim można napisać baaardzo wiele... 
Nie najpiękniejsza kartka, która ni z tą ni zowąd pojawiła się obok tego stosiku to mój mały pomocnik, za pomocą którego chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia zdrowych, szczęśliwych i przede wszystkim rodzinnych świąt Wielkanocy, w skrócie: ma być smacznie, mokro i wesoło!

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

środa, 16 kwietnia 2014

Upadłe damy międzywojnia

Okres dwudziestolecia międzywojennego powszechnie uważany jest za czas rozkwitu kultury rozumianej zarówno jako synonim wszelakiej sztuki jak i moralny poziom społeczeństwa. Niby wszystko się zgadza. W latach 1918-1939 na polskiej scenie literackiej objawiło się kilku geniuszy, o których teraz uczymy się w szkołach, a na ulicach słychać było wszędobylskie ,,dzień dobry, szanowny panie" zamiast uczniowskiego ,,bry". Jednak prawda nie rysowała się tak różowo, co w swoich książkach postanowił udowodnić Kamil Janicki.

Upadłe damy II Rzeczpospolitej to fabularyzowany dokument opisujące najpoważniejsze zbrodnie popełnione przez najważniejsze persony ówczesnej klasy wyższej, jeśli nie najwyższej. Publikacja ta składa się z prologu opisującego głośną sprawę Rity Gorgonowej oraz siedmiu rozdziałów, z których każdy dotyczy jednej zagadki kryminalnej. Konstrukcja rozdziałów nie jest jednolita. W części z nich zbrodniarkę poznajemy już na samym początku i przez kolejnych kilkadziesiąt stron śledzimy jej proces. W innych najpierw zapoznajemy się z przestępstwem, poznajemy jego okoliczności, kilka podejrzanych, aż w końcu poznajemy JĄ - poszukiwaną kryminalistkę. 

Czytając o upadłych damach mamy wrażenie, że zapoznajemy się z przyzwoitym kryminałem, a nie opracowaniem historycznym. Dużą zasługę ma w tym dynamiczny język autora, który kolejne fakty, nierzadko poparte materiałem źródłowym, przytacza niczym zwyczajne ciekawostki. Nie licząc opisu spraw kryminalnych, w książce Janickiego czytelnik zapoznaje się z brutalną obyczajowością epoki. Chwilami bardziej niż morderstwa, oburzające było postępowanie gawiedzi, dla której ważniejsze niż dobro ofiar i ich bliskich było ujrzenie ciała, które tydzień przeleżało w ludzkich fekaliach. W procesach oskarżonych istotne było pochodzenie oskarżonych, a dowody w przypadku obcowania z przedstawicielami ówczesnej arystokracji traktowane były niczym poszlaki. Powszechnym sposobem unikania kar było przekupywanie lekarzy sądowych, którzy orzekali, że oskarżona nie może zostać ukarana ponieważ jest chora psychicznie, jednak nie na tyle, by miała się poddać leczeniu. 

Teraz muszę dać wyraz mojej czepliwości. Tytuł tej książki to Upadłe damy II Rzeczpospolitej. Rzeczpospolita to w sensie językoznawczym zrost rzeczownika z przymiotnikiem. W większości tego typu zrostów oba jego człony przyjmują swoje końcówki fleksyjnie - odmieniają się. W przypadku Rzecz(y)pospolitej możliwe są dwa wzorce odmiany: Rzeczpospolitej i Rzeczypospolitej, z tym że do normy wzorcowej należy ta druga forma. Moim zdaniem w książkach, nie licząc sytuacji, w których autor posługuje się stylizacją językową, powinno używać się właśnie normy wzorcowej. Jeśli wydawcy tego tytułu mają inne zdanie to powinni się go trzymać, tymczasem w tekście znalazłam przypadek, w którym omawiane słowo odmienione jest w innej formie niż w tytule. Wiem, czepiam się, ale bardzo mnie drażnią tego typu błędy.

Polecam tę książkę miłośnikom nietypowych spraw kryminalnych oraz wielbicielom wszystkiego tego, co ma jakikolwiek związek z dwudziestoleciem międzywojennym. Janicki jakby niechcący naszkicował dość wyraźny obraz epoki, w której ambitna pani Parylewicznowa doprowadziła uprawianie kumoterstwa do rangi sztuki, poznańska panienka szantażowała listami męską połowę miasta, a niepozorna pani domu z wielką wprawą prowadziła dom publiczny dla pedofilów. Zachęcam do lektury. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

sobota, 12 kwietnia 2014

Życie swe dziecięce oddali za Ojczyznę

W 1918 roku, pomimo odzyskania przez Polskę niepodległości, wciąż nierozwiązana pozostawała sprawa jej granic, zwłaszcza wschodnich. Kością niezgody, jedną z wielu, był Lwów, do którego przyznawało się kilka państw, przede wszystkim Ukraina i właśnie Polska. W latach 1918-1919 toczyła się między tymi krajami wojna, w której do wygrania były olbrzymie połacie ziemi. Walki o Lwów były szczególnie zacięte i w pewien sposób nietypowe, ponieważ żołnierzami broniącymi polskich praw do tego miasta były dzieci - Orlęta Lwowskie.
Pamięci tych wszystkich,
którzy życie swe dziecięce
oddali za Ojczyznę*
Blisko dwadzieścia lat po tym wydarzeniu, węgierski twórca powieści dla młodzieży, Jenő Szentiványi napisał książkę o bohaterskiej postawie młodych Polaków i zatytułował ją po prostu Orlęta Lwowskie.  Dr Jarosław Szarek w swojej opinii dotyczącej tej książki zamieszczonej na jej okładce stwierdził, że
Ta książka sprawiła, że niejeden młody Węgier chwycił za broń w antysowieckim powstaniu 1956 roku*
Nie jestem pewna, czy to prawda, ponieważ na Węgrzech powieść ta została wydana tylko raz, co świadczy o tym, że nie była ona rozrywana przez czytelników. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że od jej powstania do słynnego zrywu węgierskiego minęło mniej niż dwadzieścia lat, więc ów pierwsze wydanie było wciąż dość aktualne. 

Głównymi bohaterami tej książki są członkowie rodziny Potockich. Kazimierz, Stanisław, Maria oraz ich matka mieszkają we Lwowie, ojciec rodzeństwa jako oficer przebywa obecnie w Warszawie. Życie Potockich toczy się dość zwyczajnie; do momentu, w którym dociera do nich informacja, że wojska austro-węgierskie wycofują się z terenów Rzeczypospolitej tym samym oddając sporą ich część, między innymi Lwów, Ukraińcom. Zdecydowana większość polskiej części tego miasta nie zgadza się z tym postanowieniem. Zaczyna się walka, w której naprzeciwko siebie stają wykwalifikowani i przede wszystkim dorośli żołnierze oraz... dzieci.

Orlęta lwowskie to opowieść o odwadze i poświęceniu ludzi, którzy zamiast w okopach powinni siedzieć w ławkach szkolnych. Uczniowie szkół lwowskich jak jeden mąż rzucili się do obrony swojego miasta, nierzadko oddając za nie swoje zdrowie i życie. Wojna polsko-ukraińska została w tej książce przedstawiona z perspektywy młodzieży biorącej w niej udział. Dzięki temu zabiegowi relacja z opisywanych wydarzeń jest bardzo emocjonalna, ale też rażąco prawdziwa i szczera. Niestety, zazwyczaj jest tak, że jeśli poznajemy daną historię z czyjejś perspektywy, wersja tej drugiej strony jest, łagodnie mówiąc, zaniedbana. Pomimo tego, że książka Szentiványiego jest powieścią historyczną, nie doszukamy się w niej wnikliwego analizowania sytuacji politycznej czy drobiazgowego przedstawiania określonych postaci historycznych (oczywiście wplecionego w tok narracji).  Orlęta lwowskie opowiadają o bohaterstwie młodych obrońców powracającej na mapy Europy Rzeczypospolitej. Z fabularnym opracowaniem historycznym niewiele ma ta powieść wspólnego, co jednak niekoniecznie musi być jej minusem. To, czego oczekujemy od powieści historycznej zależy tylko od nas. Jedni pisarze skupiają się na faktach historycznych, Szentiványi skupił się na ludziach. 

Bohaterowie tej książki nie są zbyt dobrze zarysowani przez narratora. Poznajemy ich głównie dzięki licznym dialogom pojawiającym się na kartach tej powieści. Wielkie wrażenie zrobiło na mnie to, że większość z nich używa jeszcze czasu zaprzeszłego (zrobił był, poszła była), we współczesnej polszczyźnie już niemalże martwego. Ten szczegół dodaje powieści wiele uroku. 


Orlęta lwowskie to książka historyczno-młodzieżowa. Myślę, że warto podsuwać ją nastolatkom oraz starszym dzieciom do czytania ponieważ dostarcza ona wielu godnych naśladowania wzorców osobowych. Dodatkowo jest ona napisana w taki sposób, że nie zmęczy młodego czytelnika mnogością informacji czy trudnym językiem. Ja swoje 18-naste urodziny mam już kilka lat za sobą, ale również bardzo miło będę wspominała tę lekturę. Polecam ją wszystkim. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Powyższa recenzja bierze udział w wyzwaniach: Wojna i literatura, Czytam książki historyczne i Czytam książki wydane przed 1990 rokiem

Za egzemplarz tej książki dziękuję Wydawnictwu M.

Szentiványi Jenő, Orlęta Lwowskie, Wydawnictwo M, Kraków 2013 (dedykacja)
Szentiványi Jenő, Orlęta Lwowskie, Wydawnictwo M, Kraków 2013 (fragment opisu na okładce)

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Good morning korporacjo!

Kilka lat temu praca w korporacji była dla wielu osób szczytem marzeń. Obecnie słowo to jest synonimem gniazda mechanicznie pracujących robaczków, które bardzo łatwo można wymienić na inne. Często też zdarza nam się naśmiewać się z korporacji. Mnie zawsze najbardziej bawią zapożyczone z angielska nazwy sprawowanych funkcji, o których na pewno wiele razy słyszeliście. Być może język polski przestał być językiem narodowym Polaków, a ja jeszcze się o tym nie dowiedziałam? Nie wiem. Wiem za to, że Radek Bieliński, wieloletni i zaprawiony w boju pracownik korpo postanowił wyśmiać tę machinę za pomocą książki zatytułowanej przezornie Good morning korporacjo.

MaxiMind to międzynarodowa firma zajmująca się księgowaniem. Tak przynajmniej może się wydawać na pierwszy rzut oka. W rzeczywistości najwięcej czasu pracownikom tego przedsiębiorstwa zajmuje tworzenie nowych procedur, z których większość ma na celu zapewnienie swoim twórcom oraz ich kolegom bezpieczeństwa, a dla firmy poprawy statystyk BHP Zero Goal for Accidents at Work. Praca w MaxiMindzie to prawdziwe spełnienie marzeń. Możliwość awansu pionowego i poziomego stoi przed każdym otworem, a na wolny wakat, nawet Head of Strategy, może aplikować nawet człowiek znikąd, choć wiadomo, że stanowisko i tak otrzyma Rudolf...

Radek Bieliński na swojej stronie internetowej zdradził, że pomysł napisania tej książki przyszedł mu do głowy, gdy razem z przyjacielem żartował z nowego bezsensownego zadania od szefa (przepisywania danych z jednego arkusza programu Excel do innego). To wiele wyjaśnia. Książka taka jak Good morning korporacjo mogła zostać napisana tylko przez kogoś, kto korporacyjne pranie mózgu ma już za sobą (bez względu na to, czy się mu poddał, czy nie). Pod przykrywką zabawnej otoczki, Bieliński zdaje swoim czytelnikom sprawę z tego, że każdy pracownik korporacji, bez względu na to, jak nazywa się ich stanowisko, są tylko trybikami wprawionymi w ruch przez boskie CEO. Skoro więc każdego pracownika można zastąpić każdym, to może małpami też?

Bohaterowie tej książki nie są zbyt dobrze zarysowani ponieważ autorowi zależało głównie na tym, by uchwycić ,,ducha korporacji", której indywidua nie są zbyt potrzebne. Nieco zadziwiające i irytujące jest to, że praktycznie wszyscy pracownicy MaxiMindu przedstawieni w tej książce mają za sobą patologiczną przeszłość, która krętymi drogami doprowadziła ich do bram korporacji, której przyświeca hasło: Full Respect of All. To, jak sobie za nią poradzili, zależało od wkładu włożonej pracy, efektywności działań i... stworzenia jak największej liczby procedur.

Warto zaznaczyć, że do ,,standardowej" książki dołączona jest jej wersja audio. Jeśli zaś preferujecie czytanie na ekranie, ebook, podobnie jak inne wersje tej publikacji, możecie kupić na stronie jej autora, czyli tutaj

Good morning korporacjo to słodko-gorzka powieści o korporacyjnej rzeczywistości, która z dnia na dzień przygarnia do swojej stajni coraz więcej owieczek. Pomimo plusów, które niesie ze sobą praca w tego typu firmie (na pewno jakieś są, prawda?), nie chciałabym związać swojego życia zawodowego z tym środowiskiem. Chociaż, kto wie? Radek Bieliński zdradza, że absolwenci filologii są mili widziani w korporacyjnym świecie księgowości. :-)

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Powyższa recenzja bierze udział w wzywaniu Polacy nie gęsi.

Za egzemplarz tej książki dziękuję wydawnictwu Inspiracje oraz firmie Booksenso.

sobota, 5 kwietnia 2014

Co głosi ,,leyenda negra"?

Na początku tej recenzji muszę się Wam do czegoś przyznać. Jeszcze kilka lat temu jak gąbka chłonęłam wszelkie teorie spiskowe dotyczące Kościoła. Wystarczyło, że obejrzałam jakiś pseudo-dokument oparty na teoriach wywiedzionych z Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna i już łapałam haczyk śledząc rzekome francuskie losy Marii Magdaleny i jej dziecka. Na szczęście, niedługo po tym sama zaczęłam dostrzegać sprzeczności w tych rewolucyjnych teoriach i przestałam się nimi interesować, choć nie zaniechałam poszukiwania informacji o templariuszach, czy hiszpańskiej inkwizycji. Ostatnio trafiła do mnie książka, która miała rozwiać wszystkie moje ewentualne wątpliwości. Ciemne postacie w historii Kościoła z wdzięcznym podtytułem Mity, kłamstwa, legendy to dzieło autorstwa Michaela Hesemanna, niemieckiego historyka i publicysty specjalizującego się w tematach związanych z historią Kościoła. Autorytetu dodaje mu lista kierunków, które studiował: historię antropologię kulturową, literaturoznawstwo oraz dziennikarstwo. 

Ciemne postacie w historii Kościoła to publikacja popularnonaukowa podzielona na dwadzieścia rozdziałów dotyczących najbardziej kontrowersyjnych i/lub znanych postaci oraz wydarzeń wiążących się w jakikolwiek sposób z historią Kościoła. Książka zaczyna się kilkustronicowym wstępem wyjaśniającym pojęcie czarnej legendy, czyli powtarzającego się ciągu plotek i pomówień dotyczących pewnego zagadnienia, w tym wypadku Kościoła. Pierwotnie leyenda negra odnosiła się do uporczywego oskarżania Hiszpanii o wszelkie zło związane z kolonializmem. Stereotyp ten powstał dzięki Elżbiecie I, królowej angielskiej, która nie potrafiąc zniszczyć potęgi Hiszpanii, postanowiła skompromitować ją na arenie międzynarodowej. Jak powszechnie wiadomo, obmowa Elżbiety przetrwała do naszych czasów. Czarna legenda, powiedzmy - ,,kościelna" ostatnio ma się coraz lepiej, a wykorzystujący ją pisarze i reżyserzy zbijają krocie na popularnym wykorzystywaniu kłamliwych komunałów.

Przejrzyjmy teraz listę tematów, które w swej książce omówił Hasemann. Wśród nich znajdziemy zarówno wałkowane od lat motywy (Maria Magdalena jako kochanka Jezusa, ewangelia Judasza, templariusze, inkwizycja) jak i te mniej znane (listy Jezusa, nieomylność papieża). Szeroka rozpiętość tematyczna i historyczna tej książki sprawia, że każdy powinien znaleźć w niej jakiś interesujący dla siebie fragment. 

Wielką zaletą tej książki jest przystępność przekazu czasami dość skomplikowanych informacji. Czytałam ją niczym świetną książkę przygodowo-historyczną. Z pewnością jest to zasługa odpowiedniego podziału wiadomości na te przekazywane w dość suchej formie  (np. statystyki) a tymi przypominającymi narracyjną opowieść o przeszłości. Wertując strony tej publikacji wielką uwagę przywiązywałam do tego, jakie stanowisko wobec opisywanych spraw zajmie autor. Cóż, na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że jest on publicystą skłaniającym się ku stanowisku zajmowanym przez Kościół. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze tej książki bowiem Hasemann przytacza, zgodne z prawdą, wydarzenia, dane itp. i tylko czasami niemal niedostrzegalnie, czy nawet nieświadomie, ocenia je. Za przykład niech posłużą wyprawy krzyżowe, dość szczegółowo omawiane w tej książce. Pisarz podaje przyczyny ich zawiązania, omawia przebieg i przytacza skutki. Rozpatrując postępowanie ówczesnych papieży, nie unika sformułowań typu ,,z bólem serca przystał na...", ,,niestety, posłuchał podstępnego wichrzyciela" itp.  Wydawnictwo zaręcza jednak, że autor opowiada się za prawdą historyczną i w większości muszę się z tym zgodzić. 

Ciemne postacie w historii kościoła to publikacja skierowana do szerokiego grona odbiorców. Niestety, część z nich może odstraszyć dość jednoznaczna okładka przywodząca na myśl książki przeznaczone dla, przepraszam za wyrażenie, oszołomów. To jednak tylko pierwsze, mylne wrażenie. Jeśli interesujecie się historią, lubicie czytać książki publicystyczne poparte olbrzymią wiedzą autora oraz pokaźną bibliografią, które na dodatek czyta się niczym  rasowe przygodówki, nie zawiedziecie się na tej pozycji. 

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca

Powyższa recenzja bierze udział w wyzwaniu Nie tylko literatura piękna

Za egzemplarz tej książki dziękuję Wydawnictwu M

środa, 2 kwietnia 2014

,,Bartek zły, mamrocze coś o babie i motorze..."

Współczesne książki podróżnicze zwykłam dzielić na dwie kategorie. Do pierwszej należą publikacje, których autorzy żyją z podróżowania; do drugiej teksty, których autorzy pewnego dnia postanowili wstać od biurek i - jak mawia Wojciech Cejrowski - sprzedać lodówkę i ruszyć w dal. Przedstawicielami tego drugiego rodzaju są Marta Owczarek i Bartek Skowroński, prawniczka i fotograf, którzy postanowili zmienić swoje życie i wyruszyć w podróż dookoła świata. Po powrocie do kraju, świeżo upieczeni podróżnicy napisali książkę Byle dalej. W 888 dni dookoła świata, która odniosła wielki sukces na naszym rynku wydawniczym.  

Jak wskazuje tytuł tej książki, podróż Marty i Bartka trwała dokładnie 888 dni. Zaczęła się w Mongolii, gdzie początkujący podróżnicy wybrali się razem z grupą przyjaciół, by obserwować zaćmienie słońca. Dalej musieli radzić sobie sami, a przed nimi były Chiny, prawdziwe wyzwanie dla niewprawionych w boju wędrowców. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. Aż do pierwszego złamania nogi...

O podróży opisanej w tej książce można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest banalna. Marta i Bartek jak ognia unikali potężnych aglomeracji miejskich, zatłoczonych miejsc i wszelkich opcji wypoczynku all-inclusive. Z Byle dalej nie dowiecie się, która peruwiańska restauracja serwuje najlepsze świnki morskie, ale zachęci Was do sięgnięcia po te przygotowywane przez ulicznych kucharzy w tzw. zapadłej dziurze gdzieś na zachodzie Peru. Jeśli odpowiada Wam ten sposób podróżowania i chcecie o nim czytać, polecam Wam tę książkę.

Bartek i Marta odwiedzili wszystkie kontynenty świata (poza Afryką i Antarktydą), spróbowali najdziwniejszych potraw, zwiedzili najbardziej znane zabytki, poznali wyjątkowych ludzi, przeżyli przygodę życia... No, właśnie. Słowo ,,przygoda" w ich książce zostało odmienione przez wszystkie przypadki, co daje czytelnikowi jasny komunikat: ,,my nie podróżujemy, by odkryć nieznane i potem się tym szczycić, my chcemy się bawić". Doskonale uwidocznia się to w stylu pisania autorów. Czytając ich relację z odwiedzin kolejnych fascynujących miejsc, mamy wrażenie, że opowiada nam ją para dobrych, bardzo sympatycznych i inteligentnych przyjaciół. Podobnie jest ze zdjęciami, które nie przypominają stereotypowych fotografii z książek podróżniczych. Te, zamieszczone w Byle dalej są  nad wyraz zabawne i urocze. Takie, jakie pokazuje się tylko bliskim znajomym. Brak dystansu między autorami a czytelnikami odczuwa się w każdym kolejnym akapicie, co sprawia, że czujemy się towarzyszami podróży Bartka i Marty (przez co ośmielam się nazywać autorów, dość niegrzecznie, po imieniu).

Jedynym minusem tej książki jest skupianie się jej autorów jedynie na dobrych stronach podróży. Wszelkie trudniejsze momenty, takie jak problemy z  noclegiem, złamana noga, zagubienie się, zostały sprowadzone do  roli nic nieznaczących wpadek. Trudno się jednak temu dziwić ponieważ nie przeczy to profilowi tej książki. Porównując ją do Utraconego serca Azji Colina Thubrona, nie możemy znaleźć pomiędzy tymi książkami praktycznie żadnych cech wspólnych i to pomimo tego, że obie te publikacje zaliczają się do szeroko rozumianej literatury podróżniczej. Byle dalej jest książką podróżniczą w wersji light, w zdecydowanej większości pozbawioną waloru dydaktycznego, a nastawioną na zabawę. W tej funkcji, książka Marty i Bartka sprawdza się idealnie.

Czas na krótką rekomendację. Jeśli macie ochotę na lekturę lekkiej książki opowiadających o podróżach, napisanej przez ludzi obdarzonych niesamowitym poczuciem humoru oraz odwagą do spełniania własnych marzeń, polecam Wam Byle dalej. Satysfakcja z lektury gwarantowana.

To wszystko na dziś, dziękuję za przeczytania i pozdrawiam,
Franca

Powyższa recenzja bierze udział w wyzwaniach: Odkrywamy białe plamy, Polacy nie gęsiZ literą w tle oraz Nie tylko literatura piękna.